Zdrowe podejście do śledzenia polityki - prośba o porady

Cześć, jestem @Johnny i jestem uzależniony od oglądania polityki :rofl:

A tak nieco bardziej na serio - gdy przychodzi okres przedwyborczy szybko wciągam się w oglądanie polityki, śledzę różne audycje polityczne, debaty, analizy. Na początku kieruje mną ciekawość, bo polityka to emocje, a emocje lubię (co nie przeszkadza mi lubić także spokój - potrzebuję do szczęśliwego życia zarówno jednego, jak i drugiego).

Ciekawią mnie procesy psychologiczne, lubię przyglądać się widocznej, bardzo silnej polaryzacji, reakcjom ludzi, sposobom manipulacji stosowanym przez polityków, ich ewidentnym kłamstwom i podatności ludzi na te kłamstwa. No jest to po prostu dla mnie zwyczajnie interesujące.

Niestety - po pewnym czasie zwyczajnie w to wsiąkam i z bezstronnego obserwatora staję się kimś, kto zaczyna mieć własne sympatie/antypatie. Staję się powoli kibicem jednej strony, zaczynam nabierać własnych poglądów politycznych (co jest raczej normalne, gdy człowiek dużo czyta i ma jakiś ogląd sytuacji) i bronić ich w dyskusjach. Tracę do tego dystans, emocje stają się nieco inne - zamiast ciekawości pojawia się pobudzenie, niepokój i chęć przekonywania innych do własnych racji. A to już zdrowe nie jest.

Tak wyjaśnił mnie mój osobisty kołcz, tj. czat gpt:

Wciąganie się w politykę, zwłaszcza w okresach przedwyborczych, to niemal gotowy przepis na emocjonalną karuzelę. Twoja samoświadomość jest tu ogromnym atutem. Zaczynasz jako obserwator — fascynuje Cię mechanika polityki, psychologia tłumu, manipulacja, strategie. To podejście przypomina badacza. Ale im dłużej to trwa, tym trudniej utrzymać tę “naukową” postawę. To naturalne: polityka jest projektowana tak, by wciągać emocjonalnie. Przecież partie nie chcą, żebyś był chłodnym widzem — chcą, żebyś kibicował im. Na początku dominuje ciekawość – ekscytacja, poznanie. Potem pojawia się stres, niepokój, gniew, a czasem nawet poczucie bezsilności. Wchodzisz w tryb “walki na argumenty”, nawet jeśli pierwotnie wcale tego nie planowałeś. Dystans topnieje. Widzisz mechanizmy manipulacji, ale one nadal działają — to trochę jak świadomość iluzji w iluzjonistycznym show: nawet jeśli wiesz, jak działa sztuczka, ona nadal może robić wrażenie. A jeśli pojawia się silna identyfikacja z jedną stroną, to bardzo trudno być jednocześnie sędzią i zawodnikiem.

W prywatnym rozmowach z częścią z Was przyznawaliście, że macie do polityki zdrowy stosunek i nie interesujecie się nią w stopniu większym niż przeciętny/mały - czy moglibyście rozwinąć jak osiągnęliście taki stan? Przyznaję, że z uwagi na moje uwarunkowania (taki już jestem, że gdy coś mnie zainteresuje to w to wsiąkam bez reszty) osiągnięcie tego jest dla mnie trudne.

Zacznę trochę od czegoś innego, niż tego, co będzie istotą wpisu, ale.. może nie istnieje dla Ciebie “zdrowe podejście” do polityki? Każdy z nas ma pewne ciągąty, punkty zapalne, po prostu uzależniacze, które nas odpalają. Po wielu próbach powtarza się ten sam schemat: 1) spróbuję, ale tylko na troszkę, 2) przesuwa się granica tolerancji, 3) dochodzi do ignorowania negatywnych aspektów uzależnienia/zaniedbań na innych polach życia z równoczesnym wyrzutem sumienia, 4) odstawienie… do czasu kolejnego streaku. Może w tym przypadku tak nie jest, ale jeśli tak może być, może warto zastosować moją metodę, którą przyjąłem wobec swoich trriggerów słabości i uzależnienia: przyznałem, że w żadnej mierze nie ma dla nich miejsca w moim życiu, bo przeszkadzają mi we wszystkim innym. Nie mogę mieć do nich “zdrowego” podejścia, bo każde podejście zawsze kończyło się brakiem zadowolenia z siebie. Więc, znużony tym procesem, którego początek, przebieg i koniec już znałem - postanowiłem nigdy nie zaczynać.

(Tyle tytułem dygresji wstępnej, może to strzał kulą w płot i nie Twój case)

Co do samej istoty wypowiedzi i case’u polityki, to przyjmuję za fakt to, że każdy ma 24 godziny na dobę do dyspozycji i nieodnawialne zapasy czasu i energii, uwagi i percepcji. Są to zasoby, którymi jakoś trzeba dysponować. Jeśli chcesz dla siebie (i bliskich, którzy są od Ciebie zależni) dobrze, powinieneś swój czas, energię i uwagę inwestować z korzyścią dla siebie.

Zatem - modelowo inwestujesz te zasoby tak, żeby uzyskać z nich zwrot w postaci własnego wymiernego dobra. Jeśli takim dobrem jest zaspokojenie potrzeb życiowych, bezpieczeństwo osobiste i materialne, rozwój, ogólnie satysfakcja i duma z siebie - to (według mnie) jądrem Twojego zainteresowania powinieneś być Ty sam i Twoje najbliższe otoczenie. Twoje zdrowie. Twój dzień. Twoje żywienie, Twój sen, Twoje hormony, Twoje najbliższe 48 godzin.

Na moje życie nie ma w tym ujęciu żadnego wpływu polityka ani myślenie o niej. Mam ograniczone moce umysłowe i myśląc o rzeczach dużych, abstrakcyjnych i zewnętrznych (tu: przykładowej polityce) nie myślę o swoich sprawach zawodowych (nie jestem tu kreatywny) ani nie odczuwam np. dyskomfortu z powodu nieosiągnięcia oczekiwanej formy fizycznej. Po prostu instaluję sobie w głowie dobrowolnie przeszkadzacz, szum, ciało obce , które zajmuje miejsce na rzeczy dla mnie potrzebne (bo mające realny i sprawdzalny wpływ).

Dawno temu sprawdziłem ten mechanizm na sobie na przykładzie gier strategicznych. Połączenie pasji i wiedzy historycznej powodowało, że niektóre tytuły miały dla mnie moc nieodpartą. I nie chodziło nawet tylko o czas spędzony na samym graniu - zauważyłem, że nawet nie grając w moich myślach układam strategie dotyczące gry, a nie innych rzeczy. W chwilach nudy i przerw (np. w trakcie jazdy samochodem, spaceru) które powinny być czasem kreatywności w sprawach życiowych, mieliłem zbędne plewy: myślałem o grze. To mnie przekonało do eliminacji tego typu rozrywki - cena jej byłą nieadekwatna do stopnia przyjemności.

Macchiavelli ujął to tak: “Debbe adunque uno principe non avere altro obietto né altro pensiero, né prendere cosa alcuna per sua arte, fuora della guerra et ordini e disciplina di essa; perché quella è sola arte che si espetta a chi comanda.” - co oznacza, że nigdy książę nie powinien mieć innego celu ani innych myśli, ani nie przedsiębrać niczego, co nie dotyczy wojny i jej reguł i porządku, ponieważ to jest jedyna rzecz, której się oczekuje od tego, kto rządzi (tłum. własne). Dalej jest opis tego, że myśli księcia nie powinny marnować się na rozrywkach, ale też na przykład w trakcie ćwiczeń i przejażdżek powinien wykorzystywać to by poznawać okolicę itd.

Zatem, według mnie, mężczyzna (nawet, jeśli nie jest księciem) nie powinien też marnować swoich sił i zasobów ( w tym uwagi, czasu, energii, koncentracji) na rzeczy błahe, bez istotnego znaczenia i spodziewanej korzyści.

Wyobraź sobie, że kiedyś - oby nigdy! - popadłbyś w gorszą sytuację, lub Twoim bliskim czegoś brakowało materialnie. I wtedy taka zależna od Ciebie osoba zapytałaby: na co przeznaczyłeś swój czas, uwagę, energię, żeby było inaczej? Czy wtedy nie żałowałbyś czasu i energii strawionej na rzeczy, które nie miały wpływu na Twoje życie, a zamiast tego oddawałeś się rozważaniom politycznym?

Dygresja: wiem, że polityka ma wpływ na życie. Jest to jednak kwestia skali i prawdopodobieństwa. Co bowiem ma większy i obiektywnie sprawdzalny wpływ na Twoje życie - to, czy regularnie śpisz 8 godzin w wywietrzonym pomieszczeniu, czy też to, kto aktualnie zajmuje pałac?

Na koniec, taka uwaga i przykład - niechlubny, ale takie przemawiają. Jest w sieci forum pod nazwą Bracia Samcy, które w założeniu miało być forum męskim i o samorozwoju nawet, a jakże. Od lat forum to obumarło z jakichkolwiek tematów osobistych rozwoju: działy o osobistych doświadczeniach, osobistych wyzwaniach, osobistych sukcesach zamarły. Za to w najlepsze kwitną dywagacje wszelkiej maści statystów i geostrategów o polityce, wojnie, jest i nawet wydział lekarski/sympozjum wirusologów o covidzie. Skoro zatem wzrok dyskutantów zwrócony jest na rzeczy tak wielkie, i te rzeczy wielkie budzą nie mniejsze rozemocjonowanie, to na rzeczy małe (osobiste) już miejsca nie ma, lub też nie ma o czym mówić. Obecnie zatem forum to holuje za sobą już jedynie obumierający fasadowy kikut a jego użytkownicy kręcą tylko jednym kołem i karuzelą. Ton wypowiedzi pomstujących statystów i geostrategów nie wskazuje zaś, żeby, mimo swojej pasji i oddania myśli i czasu sprawie, byli szczęśliwi i doświadczali radości.

Myślę, że trafiłeś w sedno - opisałeś bardzo dobrze mój schemat działania w tym temacie, te wymienione przez Ciebie 4 punkty doskonale oddają to jak to wygląda u mnie. Finalnie każde podejście do polityki wygląda tak samo i kończy się brakiem zadowolenia z siebie, przeświadczeniem, że:

  • marnuję czas na rzeczy, które nie mają praktycznie żadnego znaczenia dla mojego życia (tak szczerze to nawet nie odczułem tego, że zmieniła się w kraju jakaś władza po wyborach w 2023 roku),
  • zaniedbuję rzeczy, które to znaczenie już mają,

Powstaje więc koktajl złożony z napięcia emocjonalnego i poczucia winy, a tematy istotne dla mnie po prostu leżą odłogiem. Następuje bardzo niekorzystna zmiana priorytetów.

Szczególnie przemówiło do mnie jedno zdanie, które napisałeś - bardzo mocne:

Gdy wsiąkam w politykę coś takiego jak zdrowy sen przestaje istnieć - kładę się do łóżka ze smartfonem i aż do zamknięcia oczu przeglądam media społecznościowe. Nie jestem w stanie potem szybko zasnąć, rzucam się w łóżku jak węgorz, mój umysł jest niespokojny, przetwarza tony informacji - finalnie budzę się niewyspany, a kolejnego dnia powtarzam ten sam cykl. Nie muszę mówić jak się potem czuję w trakcie całego dnia - dobra jakość snu ma kolosalne znaczenie dla mojego samopoczucia.

Już samo to zdanie zmotywowało mnie do tego, by coś zrobić z tym dziwnym uzależnieniem - od rana jeszcze nie spojrzałem na żadne wpisy związane z polityką.

Zgodzę się z Tobą, że uwaga jest naszym najcenniejszym zasobem. Nie nauczyłem się (jeszcze) dobrze nią zarządzać - a dawanie czemuś uwagi to przecież wydatek energetyczny. Niejednokrotnie pod koniec dnia czuję się wypruty z energii.

Bardzo do mnie ten przykład przemówił :smiley: Są dla mnie absolutnym antywzorem męskości.

Dziękuję za wpis, świetny!

Np ja przerobiłem w życiu parę fascynacji koncepcjami politycznymi (od prawa do lewa), śledzenia tego wszystkiego, móżdżenia (xd) itd. Potem przyszła era socjal mediów i polityka nareszcie odsłoniła mi się taką, jaka jest naprawdę: grą niezbyt wybitnych w jakimkolwiek wymiarze jednostek o atencję i wpływy. Współcześnie grą intensywnie wzmacnianą przez algorytmy, które ludzi zamykają w ich bańkach, żerują na ich lękach, w imię czego… no w imię zysków zarządów, właścicieli, udziałowców.

Chyba z tego najzwyczajniej wyrosłem. Może. Może wreszcie xd. W każdym razie nie mam zamiaru się tym emocjonować tylko po to, żeby Zucc mógł sobie kupić kolejną willę w Kalifornii.

Chociaż z drugiej strony ostatnio znów wróciło mi na tapet w głowie Społeczeństwo przemysłowe i jego przyszłość. Także kurwa nie wiem jak to ze mną będzie.

Jedno wiem: prawdziwe życie jest obok ekranu, za oknem, na trawniku, na rzece, w lesie, na ulicy, wśród ludzi. This is your life and it’s ending one minute at a time.

cześć Piotr Jestem nieogradowany, jestem uzależniony od alkoholu

Gdy przychodzi nowy rok lubię napić się piwa, lubię tą goryczkę, to musowanie na języku, gęstą pianę na wąsach, lekki rausz od procentów, luźną głowę.

dużo czytam o piwie, jak się je robi, jaki rodzaj chmielu jest najlepszy, jak długo trzeba je ważyć, jakie strategie maretingowe stosują producenci. To dla mnie bardzo interesujące.

Niestety dla mnie, jest tyle piw na rynku, tyle nowych etykiet do spróbowania, już pod koniec stycznia piję więcej niż jedno piwo wieczorem, na wiosnę piję minimum trzy a w wakacje i do końca roku minimum pięć. Chodzę ciąglę skacowany, niewyspany, zawalam waźne dla mnie sprawy i znajomości byleby tylko wrócić do domu i otworzyć nową butelkę piwa. Ciągle znajduję nowe powody aby się napić kolejnego piwa.

I tak ciągnę aż do świąt bożego narodzenia, kiedy postanawiam z tym skończyć i w święta nie piję, ale zaraz po nich jest sylwester, więc żeby się dobrze tańczyło i rozmowa się kleiła piję na imprezie kilka piwek. I tak do kolejnych świąt.

Nadmierne interesowanie się polityką to uzależnienie jak każde inne.

Ja odstawiłem politykę z dziesięć lat temu i nie czuję żadnego braku. Odizolowałem się tak skutecznie, że pomimo toczącej się ostatnio kampanii wyborczej, udało mi się nie usłyszeć żadej wypowiedzi zwycięskiego Nawrockiego i nie kojarzyć go z głosu. Jedyne strzępki jakie do mnie docierają, to memy na obserwowanym profilu z memami.

Polecam 100% odcięcie się od polityki. Nic na tym nie tracimy a zyskujemy spokój ducha.

I to naprawdę jest ciekawe - pod warunkiem, że tylko obserwujesz ten proces, przyjmując postawę badacza. Niestety - to gówno jest tak skonstruowane, że i tak w to wsiąkasz, pracuje nad tym cały sztab specjalistów od NLP i prędzej czy później ulegniesz ich manipulacjom.

Najzdrowiej się po prostu odciąć, ale nie na siłę - raczej mając na uwadze, że to ma dużo mniejszy wpływ na Twoje życie niż Ci się wydaje.

Very wisely written!

Nieogradowany gasi mnie jak peta…

Nieogradowany upewnia się nogą, że pet jest ugaszony…

Dziękuję, potrzebowałem tego!

Od wyborów nie obserwuję już polityki, usunąłem też konto na Twitterze, żeby nie kusiło. Będzie dobrze - oby nie do kolejnych wyborów :smiley:

Polityka ma, niestety!, wpływ na nasze życie, ALE my na politykę, nie mamy PRAKTYCZNIE ŻADNEGO wpływu.

Masz jeden głos wśród milionów uprawnionych do głosowania. To jest realnie twój wpływ. Emocjonowanie się polityką, gorące dyskusje, przekonywanie innych do swoich poglądów, to realna strata czasu i walka z wiatrakami.

MASZ JEDEN GŁOS.

Świetnie, tak trzymać!

Jeszcze jeden argument za tym, że absolutnie nie warto śledzić polityki i tracić na nią czasu. Polecam, naprawdę świetny film, otwierający oczy (autor m.in. na jednym przykładzie fajnie pokazuje hipokryzję Stanowskiego, który niejednokrotnie ujadał na media stosujące manipulacje, a sam…robi dokładnie to samo):

Media (jakiekolwiek) nie są zainteresowane prawdą - istotne są wyświetlenia, kliki, zasięgi, docieranie do jak największego grona słuchaczy, na czerpanie korzyści z ich uwagi. W okresie przedwyborczym traciłem mnóstwo czasu na weryfikowanie przeróżnych medialnych wrzutek, mających za zadanie żerować na strachu mniej wyrobionych wyborców i kształtować opinie. Nic mi to nie dało, a zmarnowany na to czas już nie wróci.

Liczą się emocje, te najbardziej pierwotne, plemienne, nie prawda - ta jest zwykle dużo bardziej złożona.

Warto zastosować się do rady autora i tego gówna po prostu nie śledzić. Detoks bardzo mi służy - dużo lepiej śpię, więcej się ruszam, poświęcam więcej czasu na świadome odżywianie (już 1,5 kg w dół, jeszcze 2,5 kg i osiągnę swój zamierzony cel). Same plusy.