Sens życia dla siebie

Cześć

Jestem nowy na forum. Piotr zachęcał mnie żebym podzielił się moja historią i poszukał tutaj pomocy.

Na razie zacznę od części mojego problemu, który wpływa na moje decyzję, motywacje i wybory. Mianowicie, szukam za wszelką cenę relacji, związku, bo to daje mi motywację, jakiś rodzaj spełnienia i chęć do życia. Ale to powoduje, że kiedy kolejna relacja się rozpada, ja tracę fundamenty.

Dlatego chciałem Was zapytać, jak według Was znaleźć sens życia dla siebie samego? Co Was pcha do życia, co Wam nadaje sens poza rodziną, partnerką?

Po kolejnym rozstaniu wszędzie dociera do mnie przekaz, że powinienem pokochać siebie, żyć dla siebie, korzystać z życia dla siebie i nie wchodzić w związki z perspektywy braku. I ja to rozumiem intelektualnie i się z tym nawet zgadzam w jakimś zakresie. Ale jednak życie w pojedynkę, nie bycie ważnym dla kogoś, nie posiadanie kogoś z kim można dzielić radości i trudy sprawia że odczuwam dużą pustkę i nie umiem w pełni cieszyć się życiem. Wiem, że zmiana tego nastawienia byłaby dla mnie korzystna, ale nie umiem tego tak łatwo zmienić.

1 polubienie

To życie jest sensem, Ty szukasz celu. Na tym się skup.

Kiedy będziesz się realizował, swoje cele, poczucie sensu samo przyjdzie.

Dobrze mieć udaną relację, niedobrze nie umieć być samemu.

Co zrobiłeś do tej pory, by poczuć to co już wiesz? Jakie kroki podjąłeś by się pozbyć poczucia pustki, osamotnienia, by je oswoić?

Cześć @szpn

Dobre pytania zadałeś, posiedziałem sobie trochę z nimi.

Ogólnie jestem zdania, że dążenie do relacji z przedstawicielką płci przeciwnej jest dosyć naturalne u heteroseksualnego, dorosłego mężczyzny i nie ma co się przesadnie potępiać za takie impulsy. Sam wolę być z kimś niż samemu, mieć kogo kochać i czuć się kochanym, mam sporo potrzeb relacyjnych, nie mówiąc już o potrzebach czysto fizycznych. Życie w pojedynkę jest dla mnie w porządku, ale na jakiś czas - fajnie jest być w dobrym, udanym związku. Oczywiście ktoś inny może mieć inaczej - ale to nie znaczy, że ze mną albo z nim jest coś nie tak.

Wielu ludzi ma obecnie problemy ze znalezieniem pary i mogą się u nich pojawiać racjonalizacje, że samotność jest świetna i dużo lepsza niż życie w związku. Pełno takich oświadczeń w sieci. Zauważ jednak, że te same osoby w tejże sieci dużo się udzielają, szukając zamienników takiej relacji - choćby w postaci przynależności do jakichś grup w internecie, uwagi obcych ludzi.

Praktycznie każdy chce być widziany, usłyszany, przyjęty takim jaki jest. Między innymi dlatego wchodzimy w związki i szukamy takiej bliskości. Nawet skrajni introwertycy potrzebują innych ludzi - tak już mamy.

Ale z drugiej strony:

Też jest w tym sporo prawdy.

“Pokochanie siebie” brzmi dla mnie nieco kontrowersyjnie - ja zastąpiłbym to słowem “zaakceptowanie siebie”. Akceptacja siebie to także pogodzenie się z własnymi potrzebami, także tymi relacyjnymi.

Odnośnie wchodzenia w związki “z perspektywy braku” - nie wiem jak w tych związkach funkcjonujesz, musiałbyś opisać to nieco szerzej. Możliwe, że szukasz w potencjalnej partnerce zastępczej mamy/taty, chcesz, żeby pomogła Ci się uporać z demonami z dzieciństwa, rozwiązać je za Ciebie - to na pewno zła motywacja.

Paradoksalnie jednak zawsze wchodzimy w związki z perspektywy “braku” - bo mamy jakieś potrzeby, które domagają się zaspokojenia. Tacy jesteśmy jako ludzie.

Cześć! Nie wiem, na ile Ci pomogę, ale spróbuję tak, jak potrafię. Poniżej tylko szkic moich refleksji.

Jeżeli zaryzykuję tezę, że: będąc w relacji, czujesz wyraźniej swoje emocje, a w pewien czas po zerwaniu więzi zapadasz się w jakieś emocjonalne otępienie, odbierasz świat i bodźce z emocjonalnym stępieniem - mocno się pomylę?

W psychologii funkcje emocjonalne i motywacyjne kojarzy się ze sobą w zbitkę jednego, łączonego terminu - tzw. funkcje emocjonalno-motywacyjne. Nie jest to uproszczenie, żargonowy skrótowiec dla wtajemniczonych. U pacjentów z objawami ujemnymi schizofrenii na przykład - u których występuje znaczne spłycenie afektu - pojawia się paraliż motywacji.

Dotyczyła mnie zaraz po wyjściu z domu rodzinnego taka klisza, że poza relacjami nie czułam, że żyję naprawdę. Odmieniło mi się, gdy zdałam sobie sprawę, że mam zupełnie zamrożone emocje i zaczęłam bardzo pragnąć przeżywać je normalnie. Dotarcie do wspomnianego faktu o mnie samej zajęło mi trochę czasu. Inny kawałek “rozmiękczanie” blokady.

Trzymaj się!

Ja tam Cię rozumiem ziombel, prosta sprawa że z fajną dupeczką się żyje lepiej i dodaje to skrzydeł. “Gdyby to było złe to Bóg by inaczej świat stworzył”, cytując klasyka. Cóż innego mogłoby dodawać energii w podobnym stopniu? Nie wiem, niektórym może daje to religia, innym jakieś wzniosłe idee filozoficzne albo chęć zgłębiania najgłębszych tajemnic wszechświata. Ale nawet Einstein miał żonę. A nawet dwie. Mówi się, że Mileva była co najmniej jego muzą, a złośliwi twierdzą, że zajebał jej część wyników matematyczych.

Może jeszcze władza, jak ktoś jest wielkim fanem, ale wydaje mi się, że to nie jest duża grupa ludzi. Pieniądze oczywiście napędzają, ale nie zapominajmy, że są one narzędziem, a nie celem. Ostatecznie i tak się to sprowadza do tego samego xd.

Co do sensu życia w ogólności, to np ja go nie szukam za specjalnie, nie chcę skończyć w Choroszczy na stałe, ani nawet na badania mi nie spieszno.

No ja też.

Mi to kumple ciągle gadają żebym sobie baby poszukał. Może i tak, może i tak. Może i Ty też :wink:

Cześć :slightly_smiling_face:

Według różnych modeli jest kilka, kilkanaście sfer życia, które warto rozwijać - niezależność, duchowość, rodzina, finanse, życie zawodowe, rozrywka i relaks, przyjaciele i znajomi, zdrowie i kondycja, rozwój osobisty, standard życia. Wszystkie są ważne, chociaż nie da się oczywiście zagospodarować wszystkich w równym stopniu. Osobiście uważam, że dobrze rozwinięte dwie, trzy to już duży sukces. Jeśli skupimy się tylko na jednej sferze (tutaj : relacja z kobietą), a reszta leży i kwiczy, to efekt jest taki jak opisałeś - frustracja, poczucie braku i pustka.

Moja rada więc to sprawdzić, które sfery życia niedomagają i gdzie trzeba zainwestować swój czas i energię.

witaj @szpn

Zadałeś sobie pytanie, dlaczego na tak mocno szukasz relacji na zewnątrz? Jak dla mnie to brzmi, że straciłeś kontakt sam ze sobą i identyfikujesz się poprzez związek, który cie napędza.

Sens życia jest taki jak sens istnienia kosmosu, gór, oceanów. Sensem życia jest jego doświadczanie i nauka, a raczej oduczanie się i odrzucanie tego wszystkiego czego nie potrzebujemy.

To bycie dobrym dla siebie. Odnajdywanie swoich potrzeb i samemu ich zaspokokajanie. Posiadanie innych w swoim życiu, którzy pomogą kiedy potrzeba.

Jak kogoś obarczasz taką odpowiedzialnością że tylko dzięki drugiej osobie ty będziesz szczęśliwy to się zawsze rozpadnie. Szczególnie jak operujesz wg zasady “Nie będę szczęśliwy jak ty nie będziesz szczęśliwa/y”.

Natomiast kochanie siebie, to frazes. Chodzi o zrozumienie i bezwarunkową akceptację samego siebie. Z sobą musisz nauczyć się wejść w związek najpierw. Siebi musisz zaakceptować, zaufać, polubić. Siebie pewnie musisz przestać najpeirw zawodzić.

Tutaj terapia chyba najbardziej, ale też nauka siebie i swoich reakcji i emocji. Co znaczą i kiedy się pojawiają.

Dlaczego to jest takie istotne dla ciebie, że się przez to definiujesz? Czy będąc dzieckiem miałeś niedosyt uwagi czy miłości od rodziców, albo była ona warunkowa?

Rozwijając myśl @Ewa.Dubois , zaineresuj się kołem życia. To taki jeden z drogowskazów. Z tego ocenisz gdzie jesteś i nad czym musisz popracować, albo kogo się doradzić, aby poprawić dany aspekt życia.

Poza tym nie zerknij na tą rozpiskę poniżej i zacznij czytać i postaraj się to robić ze zrozumieniem.

Podpisuję się. Prawdziwy rozwój zaczyna się w momencie kiedy stawimy się odważnie do życia i zaczniemy kwestionować wszystko czego do tej pory się nauczyliśmy i w co uwierzyliśmy. Nie wszystkie stare “prawdy” i przekonania musimy odrzucić ale wszystko bezwzględnie warto najpierw zakwestionować.

1 polubienie

Bardzo dziękuję wszystkim za odpowiedzi i zaangażowanie.

@O_N Moim celem jest poczucie spokoju, bezpieczeństwa i szczęścia, a to utożsamiam z relacją z kimś i budowaniem “rodziny”. Samorealizacja w innych obszarach np. zawodowym, finansowym na ten moment jest dla mnie wtórna względem tego. W mojej ocenie umiem być sam. Ale mimo wszystko chciałbym dzielić z kimś momenty i nie mając kogoś z kim mogę je dzielić czuję pustkę. Co z tym robię? Próbowałem wejść w związek nie popełniając błędów z przeszłości, co wyszło mi dobrze, ale mimo to, to się nie udało. Próbuję rozwijać inne relacje. I robić rzeczy sam, czerpiąc z nich przyjemność.

@Johnny Tak jak już mówiłem w innych okolicznościach, bardzo mocno zgadzam się z tym co piszesz w pierwszej części posta. Przekaz pojawiający się w SM dociera do mnie non stop, ale mam do tego bardzo krytyczny stosunek.

Co do drugiej części. To rzeczywiście widzę, że mogę mieć zachowania, schematy, które pchają mnie w stronę poszukiwania rozwiązań w partnerce. Ale pytanie, co to dokładnie znaczy? Umiem zadbać o siebie i zrobić wszystkie rzeczy dookoła siebie. A czy czasem moje potrzeby bliskości, bezpieczeństwa i miłości wynikają z jakichś braków z dzieciństwa? Na pewno, ale staram się zauważać też kiedy wchodzą one na jakiś niezdrowy poziom, choć i tutaj pewnie wszystkiego nie widzę ze swojej perspektywy.

Nie do końca przemawia też do mnie narracja, że trzeba uleczyć się w pełni żeby w ogóle wchodzić w związek, bo jest to praktycznie niemożliwe. Dużo bardziej rezonuje ze mną idea, że człowiek leczy jakieś swoje ograniczenia i schematy w akceptujących, bezpiecznych relacjach.

@zodiac Nie, raczej nie. Będąc w relacji czuję raczej spokój i jakiś fundament. A to po zerwaniu więzi i zostaniu samemu odczuwam silniej, głównie trudne emocje i przede wszystkim lęk w różnej postaci.

@leto Dzięki ziom. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak mam. Mam nadzieję, że kiedyś będzie lepiej i to uczucie pustki nie będzie nam towarzyszyć. Tego Tobie i sobie życzę. :slight_smile: Z

@Ewa.Dubois Rozwijanie innych sfer bez kogoś z kim mogę to dzielić powoduje odczuwanie pustki. Plus myślę, że są takie które mam rozwinięte dobrze.

Co do kwestionowania. To ja zdecydowanie za dużo i za bardzo zapetlam się w kwestionowaniu tak naprawdę wszystkiego. Potrzebuję raczej jakiejś stabilności w tym zakresie i nie podważania pewnych kwestii.

Jeśli chodzi Ci o kwestionowaniu bycia w relacji i czerpania sensu życia z tego to pewnie warto u mnie to zakwestionować, ale jeśli to robię to nie bardzo widzę alternatywę mogącą dać takie spełnienie, bez poczucia pustki.

@marcines

Co znaczy, że straciłem kontakt sam ze sobą? Raczej nie identyfikuje się poprzez związek. Po prostu związek pozwala mi znaleźć oparcie w podążaniu przez życia i jest spokojną przystanią.

Co do większej akceptacji siebie, polubienia i zaufania to zdecydowanie więcej tego potrzebuję.

Czemu się przez to definiuję? Nie nazwałbym tego definicją, po prostu nie odczuwam większej motywacji w momentach kiedy wracam do pustego domu lub nie mam z kim dzielić planów, sukcesów, porażek i wszystkiego co jest życiem. Na pewno muszę poprawić również kwestie innych, nieromantycznych relacji, ale one i tak są w tej kwestii ograniczone.

Co do braku miłości w dzieciństwie to tak identyfikuje jej braki.

1 polubienie

Odpowiem ogólnie.

Twoje słowa sugerują, że relacja staje się dla ciebie źródłem sensu, ale także źródłem lęku przed jego utratą. Jako istoty społeczne, jesteśmy zaprogramowani do poszukiwania bliskości. Jednak gdy więź staje się jedynym źródłem energii, nasza wewnętrzna równowaga zaczyna przypominać dom zbudowany na piasku. Psychologia relacji (zwłaszcza teoria więzi) mówi, że jeśli w dzieciństwie nie doświadczyliśmy stabilnego, bezwarunkowego wsparcia, możemy nieświadomie szukać go w dorosłych relacjach, obarczając je odpowiedzialnością za nasze poczucie wartości. To, co opisujesz, może być echem dawnego przekonania: “Jestem wart tyle, ile ktoś mnie kocha”.

Pustka, którą czujesz, nie musi być brakiem może być przestrzenią, która woła, byś ją wypełnił swoją własną obecnością. Dlatego napisałem, że może ci brakować kontaktu z samym sobą. W tradycji zen ta “pustka” (sunyata) nie oznacza nicości, ale potencjał miejsce, w którym może narodzić się coś nowego. Twoja pustka może być zaproszeniem do zadawania pytań: Co bym czuł, gdybym przestał uciekać przed samotnością? Co kryje się pod lękiem przed byciem “nieważnym”?

Jungowskie pojęcie “cienia” lub “wewnętrznego dziecka” może tu pomóc to wyjaśnić. To, co odrzucasz (samotność, bycie “tylko dla siebie”), może być właśnie tym, co potrzebujesz zintegrować. Może nie chodzi o to, by przestać pragnąć miłości, ale by odkryć, że miłość do siebie nie jest alternatywą dla miłości do innych, a jest jej fundamentem. Kiedy przestajesz szukać spełnienia na zewnątrz, relacje przestaną być ratunkiem, a staną się spotkaniem dwóch pełnych osób.

Pora na moją ulubioną analogię. Wyobraź sobie, że jesteś rzeką. Relacje to inne rzeki, które wpadają do twojego nurtu czasem wzbogacają cię, czasem zmieniają kierunek, czasem spieniają wodę. Ale jeśli twoja tożsamość zależy od tych dopływów, każde rozstanie będzie jak susza. Zadaj sobie pytanie. Jak mogę stać się rzeką, która płynie pełnią, nawet gdy nikogo nie ma obok?

Zgadzam się z Tobą - to niemożliwe.

Ja posunąłbym się wręcz do kontrowersyjnego stwierdzenia, że nie ma złego momentu, żeby wejść w związek (no może świeżo po bolesnym rozstaniu to zły pomysł, ale to też zależy od okoliczności).

Każda relacja coś Ci o Tobie pokaże (jeśli będziesz mieć oczy szeroko otwarte) i czegoś Cię o Tobie samym nauczy.

Nawet jeśli powtórzysz swój schemat emocjonalny z dzieciństwa typu będziesz bawić się w ratownika, zbawcę, zaczniesz swojej partnerce matkować, przesadnie się nią opiekować, odpychać ją, a potem przyciągać (albo odwrotnie - gdy będziesz odbiorcą takiego push and pull), będziesz przesadnie zaborczy, zazdrosny, kontrolujący, namolny, narzucający się bądź unikowy to będzie to czas na zdobywanie wiedzy o sobie, której nie będziesz w stanie posiąść, gdy w relacji nie będziesz w ogóle (no bo niby z jakiej paki?).

Mnie każda jedna relacja czegoś o sobie nauczyła i w jakiś sposób rozwinęła.

Moje związki (większość z nich) były głównie zbudowane na haju dopaminowo-kortyzolowym, było w nich sporo napięcia, a mało spokoju - albo unikałem bliskości albo byłem lękowy, w zależności od konfiguracji, a partnerki oczywiście mi w tym wtórowały.

Dlatego cieszy mnie, że Twoim celem deklaratywnie jest:

Ważne jest jednak, byś potrafił tak się czuć także wtedy, gdy jesteś sam. Może masz w sobie jakieś przekonania, że facet bez związku jest mniej wart czy coś w tym stylu?

I jednocześnie zgadzam się z Tobą jak najbardziej, gdy piszesz, że:

Tak właśnie jest. Wymaga to jednak znalezienia partnerki, która jest bardzo samoświadoma - co już łatwe nie jest. Zdecydowana większość relacji jest jednak pozabezpieczna, pełna frustracji, napięcia, żalu, złości i różnie obsługiwanego lęku przed bliskością.

Szczerze? Nie widzę w tym nic złego czy dziwnego. Tak jak powiedziałem Ci w innych okolicznościach nie jestem fanem gromienia samego siebie za to, że ma się nieco większe niż inni potrzeby relacyjne.

Ktoś, kto jest typem samotnika nie będzie dobrze rozumiał się z kimś, kto potrzebuje towarzystwa ludzi do dobrego samopoczucia.

Nie wiem czy dobrze Cię rozumiem. Nie masz życia zawodowego? Ciekawych rzeczy które pochłaniają Ci głowę? Przyjaciela, z którym zjadłeś beczkę soli, a który z racji płci, rozumie Cię jak nikt inny? Naprawdę chciałbyś wszystkie rzeczy, osoby, sytuacje dzielić z kobietą? Szczerze, to nie wiem czy jakaś kobieta to wytrzyma.

Typ samotnika nie potrzebuje towarzystwa innych ludzi, więc kobiety też chyba nie potrzebuje :thinking:

Problem robi się wtedy kiedy samotnikiem się nie jest, ale brak kompetencji sprawia, że tych upragnionych relacji się nie ma. Kobieta partnerka wtedy siłą rzeczy musi robić za całą orkiestrę.

Obawiam się że mylisz pewne rzeczy i choć już wiesz, to masz to źle poukładane.

Doszedłeś do tego, co się kryje u Ciebie pod potrzebą relacji i budowania rodziny. Pragnienie poczucie spokoju, bezpieczeństwa i szczęścia.

O ile poczucie szczęścia w dobrej relacji się pojawia, relacja może też zawierać w sobie spokój, to jednak spokój i poczucie bezpieczeństwa nie są skorelowane z relacją. Można je mieć poza nimi. Szczęście zresztą też, choć z tym może być problem jeśli się zafiksowałeś na braku kobiety.

Trochę Ci się to wszystko poprzestawiało. Powinieneś się skupić na swoich brakach, pójść ich tropem, zlokalizować dlaczego Ci brakuje spokoju, poczucia bezpieczeństwa, szczęścia. Skąd ta pustka.

Oczekujesz że relacja da Ci rzeczy, które powinieneś do niej wnieść jako mężczyzna. Dostrzegasz to?

Powiem więcej, Twoje oczekiwania są nieadekwatne, wynikają najprawdopodobniej z deficytów tych rzeczy. To nie wyjdzie w ten sposób, przeciwnie.

Poszukaj w sobie, albo znajdź kogoś kto Ci pomoże zlokalizować Twoje rany, je zaleczyć. Chcesz użyć kobiety jako terapii, a to przynosi kiepskie rezultaty.

Potrzebuje, ale takiej która szanuje cudzą przestrzeń i umie stworzyć własną. Przylepa może zamęczyć.

Zgoda. Poczucie bezpieczeństwa, spokój, akceptacja jest przypisana do archetypu matki.

Tak, jesli chodzi o nasze osobiste uwarunkowania wynikające z dzieciństwa czy okresu prenatalnego.

Jeśli zaś chodzi o relacje d-m, przyjmuje się, że to mężczyźni są oparciem w kontekście spokoju czy poczucia bezpieczeństwa. To my mamy rolę bycia skałą w oceanie, jakim jesteście Wy.

Autor stawia się w roli biorcy, a przynajmniej ja tak interpretuję jego postawę. Byłoby dobrze gdyby choć trochę popracował nad nią, bo na przewodnika stada to tak średnio.

No i właśnie pytanie czy słusznie się przyjmuje (bo oczywiście zgadzam się z Tobą, że tak stereotypowo się na to patrzy).

Moim zdaniem fajnie by było, gdyby obie strony nad tym pracowały - dwie samodzielne, “pełne” jednostki, potrafiące stać na własnych nogach w taki sposób, by jedna drugiej nie musiała non stop “stabilizować”, regulować, uspokajać czy koić.

Wiadomo - w jakimś zakresie może się to w relacji pojawić, bo idealni nigdy nie będziemy, ale ja zamęczyłbym się w układzie, gdzie musiałbym być dyżurnym rodzicem drugiej strony - to bardzo drenuje z energii. Podobnie jak to “przewodnictwo”, o którym piszesz - osobiście wolałbym bardziej partnerski układ.

Ale to takie dygresje - nie wiemy jak autor tematu funkcjonuje w swoich związkach.

A co dla Ciebie oznacza poczucie bezpieczeństwa, jaką masz definicję? Dla mnie jest to wewnętrzne przekonanie, że nic mi nie zagraża, czuję, że zawsze sobie poradzę, bo nieźle ogarniam swoje życie, nie ma we mnie lęku, ale jest wrażenie, że wokół są życzliwi ludzie. W ogóle świat jest przyjazny, mogę mówić co chcę i robić co chcę, przyszłość nie napawa mnie strachem, mimo, że wiem o zmianach jakie mnie czekają.

Jestem przekonana, że poczucia bezpieczeństwa nie można dostać z zewnątrz. To jest wewnętrzny, bardzo subiektywny stan. Jako kobieta mogę natomiast nie zapraszać do relacji osób, które naruszą moje bezpieczeństwo. Typ “pije, bije, zażywa “ raczej na pewno odbierze mi to co bezpieczne.

Stary koncept, że to rolą mężczyzny jest zapewniać bezpieczeństwo, nie bardzo mi się podoba, bo odbiera kobiecie sprawczość. Mężczyźnie zaś przypisuje rolę ojca - ma zapewniać bezpieczeństwo dorosłej (!), zdrowej na ciele i umyśle kobiecie.

1 polubienie

@O_N nie zgadzam się, a bardziej nie kupuję takiej wizji relacji, która nie jest skorelowana ze spokojem i bezpieczeństwem. To nie jest coś w czy ja w ogóle chciałbym brać udział, bo to że założyłem taki wątek i mam tego typu dylematy nie świadczy też o tym, że chcę jakiejkolwiek, niejakościowej relacji za wszelką cenę.

Zdecydowanie, tak jak pisze @Johnny, również szukam i wole partnerskie układy, a nie stereotypowe dowożenie bezpieczeństwa przez mężczyznę i udawanie, że sam nie potrzebuje tych jakości, choć pewnie w innym rozumieniu niż kobiety.

@Johnny Kolejny raz się zgadzam z Twoim punktem widzenia.

Zdecydowanie relacje mnie czegoś uczą. Zauważam jednak, że aktualnie budzi się we mnie strach przed otwarciem na kolejną relację i wejściem w nią żeby znowu nie cierpieć w przypadku gdyby się rozpadła. A z drugiej strony chciałbym tej relacji.

Miałem wrażenie, że znalazłem samoświadomą partnerkę, z którą wydawało mi się, że możemy zbudować coś naprawdę dużego. Niestety to się nie udało. A ja mam wrażenie, że byłem oceniany przez pryzmat popularnych materiałów nt. traum itp. i porównany do jakiegoś idealnego wzorca, który w ogóle ciężko byłoby osiągnąć. Mało było w tym elastyczności, dużo założeń i przekonań oraz założeń w jaką stronę to wyewoluuje. Sparzyłem się mocno.