Pomyślałem o założeniu tematu, w którym każdy może napisać, co mu aktualnie siedzi w głowie lub sercu, ot tak. Może to być jakaś uwaga dla samej siebie, może to być obserwacja, może to być wreszcie zagajenie tematu. Jeśli wywiąże się z danego tematu dyskusja, a możliwości techniczne na to pozwolą, to można wydzielić taką dyskusję do pełnoprawnego tematu w odpowiednim dziale.
Jako pomysłodawcy przypada mi zatem obowiązek i zaszczyt rozpoczęcia wątku (niejako ius prime noctis, heheh)
Wczoraj , jak co weekend, wybrałem się do partnerki. Mieszkamy w różnych miastach, co ma według mnie wiele plusów dla związku typu LAT (temat w sumie na odrębny wpis, jak mi się nie zatrze w pamięci).
W każdym razie wczoraj odczułem porządne znużenie. Nawet nie tyle znużenie fizyczne, ale psychiczne otępienie. Tydzień był intensywny, nawet nie tyle zawodowo, ile emocjonalnie. Mam kilka projektów życiowych w realizacji jednocześnie: własną działalność w wolnym zawodzie, mieszkanie na wynajem oraz jedną działalność zupełnie osobistą, z pogranicza sztuki i biznesu. W każdej z tych sfer coś się zadziało w tym tygodniu. Zacząłem też realizować wreszcie, latami odkładane, plany poprawy ważnego aspektu zdrowia i wyglądu w postaci prostowania zgryzu (inwestycja na komfort kolejnych 40 lat życia, też fragment szerszego tematu, jak zarządzać sobą i inwestować w siebie). Do tego w tym tygodniu doszły emocje związane z moimi dziećmi i końcem roku szkolnego, przeżywałem zwłaszcza ryzyko niekwalifikowania córki do kolejnej klasy, jej przeżycia, ślęczenie po nocach, żeby ratować tematy i świadomość, że zarywanie nocy odbywa się zawsze kosztem zdrowia.
W rezultacie nie czułem typowych emocji i typowej ochoty na weekend z kobietą. Bardziej miałem inklinacje w kierunku bycia samemu, wyciszenia się, uładzenia papierów i rzeczy domowych, ogólnie może właśnie prostej, mechanicznej czynności, dającej widzialny efekt i zadowolenie.
Jednak, niejako wbrew sobie, pojechałem. Spędzamy razem weekend, w dobry, nasz sposób. Zdrowy, zbilansowany, przyjemny wszelkimi przyjemnościami pary.
I pomyślałem sobie, że w związku - nawet takim LAT, bez wspólnych dzieci, który jest wolny i luźny, bez zworników w postaci mocy urzędowej, przysięgi, religii, kredytu etc. są obowiązki. Że jestem w związku z kobietą, która zainwestowała w ten związek i inwestuje. Która jest słowna - jak się umawiamy, że będę, to na mnie czeka, jest miło, nigdy mnie nie zadręcza. Że jesteśmy ze sobą dla miłych wrażeń i moje humory mogą być chwilowe - ale nie powinny dyktować moich działań ad hoc.
Trochę to przejąłem z filozofii treningowej: to nie nastroje kreują działania, ale działania kreują nastroje. Nie jest ważne, czy masz ochotę na trening i czy czujesz się szczęśliwy z tym - zrób go, a jak go zrobisz, to będziesz szczęśliwy.
I dziś, będąc u partnerki od kilkunastu godzin czuję, że dobrze się stało, że nie poddałem się chwilowemu nastrojowi. Czuję się zadowolony, czuję, że czas został spędzony dobrze i satysfakcjonująco. Że zrobił dobrze mnie, jej i związkowi. Pomyślałem też sobie, że w odwrotnej sytuacji - gdyby to ona zawiodła moje oczekiwania miłego czasu razem - sam czułbym się zawiedziony.
Przypomnę Ci - myślę, że to ciekawa koncepcja dla dojrzałych facetów.
Mam nieco inne podejście, jeśli chodzi o bliskie relacje. Nie lubię na nikim czegokolwiek wymuszać - to, co wymuszone nie jest dla mnie tak wartościowe jak to, co wynika z nieprzymuszonej chęci. Innymi słowy - gdyby partnerka chciała spędzić weekend sama zamiast ze mną (bo np. miała ciężki tydzień i tego właśnie potrzebuje) byłbym za. Czy czułbym rozczarowanie? Na pewno, jestem tylko człowiekiem. Niemniej jednak to chwilowy stan, który minie - gorsza byłaby dla mnie świadomość, że ktoś musi przełamać swoją niechęć, żeby do mnie przyjechać mimo, że tak naprawdę wolał sobie w tym czasie pobyć samemu.
Byłoby pięknie, gdyby zawsze tak było. Ale nie jest i to jest fakt. W związku trwającym już jakiś czas nie można racjonalnie, mając doświadczenie, oczekiwać, ze zawsze i w każdej chwili będzie radośnie, euforycznie i zawsze obie osoby będą miały jednakową ochotę.
Oczywiście masz rację, że odczucia wymuszone są słabe i (mnie) też nie satysfakcjonują. Dlatego pukam się w głowę czytając wynurzenia manosfery (lub “man”-o-sfery albo, hihi “mano” (jak ręka) sfery) spod znaku bracisamców, którzy wymyślają ścieżkę w rzeczy samej prostytucyjno-sponsorską w relacjach z kobietami.
Niemniej jednak oczywistym jest, że nie zawsze ochota na taką samą interakcję jest. Biorąc na tapet Twój scenariusz:
to uważam, że według mnie z tego jest dla związku więcej złego niż dobrego:
-
Wszystko pięknie i autentycznie, ale ta zadra zostaje. Pojawiają się pytania, wątpliwości, urażona duma, miłość własna, you name it. Długofalowo więcej złego niż dobrego dla związku.
-
Nastroje bywają chwilowe. W jednej godzinie masz dość, a potem trzy łyki kawy, promyk słońca, czyjaś uwaga, nawet oddech, refleksja i świat wygląda inaczej. A tymczasem tak, w wyniku kaprysu, można zrobić dużo złego w związku. Finalnie wyjdzie w ogólnym bilansie gorzej.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jak masz fajny związek w ogólności, to szkoda wylewać z dziecko z kąpielą robiąc coś “bo teraz ja tak chcę”.
Moja filozofia i smak: W seksie i zachowaniu w łóżku nie ma kompromisów i grzeczności. W sferze manifestacji uczuć i zachowań już można pozwolić sobie na odrobinę polityki nieuleganie chwilowym nastrojom.
Oczywiście, że nie jest. Nie zakładam też, że relacja zawsze musi być euforyczna czy „idealnie zsynchronizowana” — też wiem, że bywają zmęczenia, humory, spadki i wzloty. Różnica między nami, jak sądzę, nie polega na tym, czy takie momenty są, tylko jak na nie reagujemy.
Każdy człowiek ma prawo potrzebować samotności, oddechu, dystansu, jeśli docelowo ma to służyć jego dobrostanowi. I jeśli relacja faktycznie jest bliska, oparta na zaufaniu, to wg mnie nie tylko zniesie taki moment, ale i nawet na tym zyska.
Ty stawiasz na działanie mimo nastroju — trochę jak trening (jak sam to ująłeś). I rozumiem, że może to przynieść dobry efekt, jak u Ciebie w ten weekend. Ja jednak jestem ostrożny z przenoszeniem tej logiki na relacje międzyludzkie. Z doświadczenia małżeńskiego wiem, że działanie wbrew sobie, „dla dobra związku”, na dłuższą metę kumuluje coś, co kiedyś wybucha — właśnie przez te małe, pozornie niewinne przekroczenia własnych granic. Momenty, w których tak naprawdę mam ochotę powiedzieć “nie”, ale mówię “tak” - bo wydaje mi się, że to będzie z korzyścią dla związku. Różnie z tym bywa.
Nie lubię myśleć o relacji jako kolejnym obowiązku do odbębnienia - jak np. o treningu, który zaraz muszę machnąć.
Ale zaczątek dyskusji świetny
Tak, to bardzo fajna opcja. Jeżeli obie strony są niezależne finansowo i lokalowo, to najlepsza opcja. Mam wśród znajomych dwa takie związki a właściwie już jeden, bo w drugim, w końcu, po wielu latach, zamieszkali razem. Wspólne mieszkanie raczej pogorszyło niż polepszyło ten związek (na 100% trudno powiedzieć, bo inne zmienne również miały wpływ). To jest najlepsza opcja kiedy dzieci mieszkają jeszcze z nami. Później, gdy mieszkamy już sami, szczególnie po kilku latach, widzę że pojawia się chęć zamieszkania razem.
@Condottiero koniecznie załóż temat
Widać u ojca doświadczenie życiowe, które się zdobywa długimi latami
Przypomniało mi się przy tej okazji, jak kiedyś wbiłem do psychiatry po leki tam jakieś na sen czy coś. Ten mnie pyta: a co to się stało się, panie leto, że pan spać nie możesz? Ja tam męczę mu bułę, że się z kobietą pokłóciłem, bo jej powiedziałem parę rzeczy zbyt szczerze (inb4: to nie jest ten case, że jest gruba albo robi za mocną kawę xd, głębsze sprawy). Lekarz też taki stary wyjadacz. Wypisał receptę, i na koniec mówi: a widzisz pan, panie leto. Bo kobiecie to nie zawsze trzeba mówić wszystko, co leży na sercu. Zaoszczędziłbyś pan na wizycie i na lekach…
zawsze mnie rokłada.

Bo kobiecie to nie zawsze trzeba mówić wszystko, co leży na sercu. Zaoszczędziłbyś pan na wizycie i na lekach…
Gdzie tacy lekarze?
Trafiłem kiedyś na do starego kręgarza. Podotykał, pomasował, poustawiał i podsumował, że kłótnie z kobietami się na zdrowiu odkładają.

Gdzie tacy lekarze?
W mieście stołecznym Co do zasady większość lekarzy w tym kraju (a już szczególnie psychoterapeutów) to maszynki do dojenia klientów i wzbogacania koncernów, ale czasem trafiają się perełki.
Najpierw to musiałam sprawdzić co to jest związek typu LAT. Już wiem. Osobiście, to widzę tu ryzyko, że po jakimś czasie mogłabym zapomnieć imienia tego mężczyzny. Skoro widuję go tylko od czasu do czasu, to niewielka jest ta wspólna część. Jeśli koncentruję się na co dzień na pracy zawodowej i różnych swoich innych moich aktywnościach, hobby, to mam ciągły niedosyt czasu wolnego, bardziej więc w głowie odpalają mi się myśli co jeszcze chcę zrobić / gdzie pojechać /przeczytać, niż jakaś tam romantyczna wizja kilku godzin razem. Kilka godzin, czy nawet weekend z mężczyzną, dla kobiety nie jest jakimś nadzwyczajnym życiowym przeżyciem. Tu przepraszam za szczerość, niczego oczywiście nie ujmując mężczyznom. Słabo też wyobrażam sobie seks w takiej relacji. Jestem kobietą, więc dla mnie liczy się suma drobnych gestów, dotyk w przelocie, uśmiech. Dobrze odczytuję mowę niewerbalna, więc to mi daje poczucie połączenia z drugim człowiekiem. Widzę Cię, więc zakładam, że Ty też mnie widzisz. Na odległość to niewykonalne. I co z tesknotą w takiej relacji? Jak to widzicie? Jak wszyscy wiemy oksytocyna, nasz hormon więzi, wydziela się podczas dotyku. “Odcięcie od źródełka” na wiele dni niesie ryzyko, że człowiek znika. Dosłownie i w przenośni.
Nawiązując do tego co napisaliście o “obowiazku”. Obowiazek oczywiście w cudzysłowie. Jest taka stara teoria, że ludzie wchodzą w związek, żeby zaspokajać wzajemnie swoje potrzeby. Nigdy jej nie rozumiałam, bo skoro przed związkiem, w tzw. singielstwie, człowiek czuje się szczęśliwy, niczego mu nie brakuje, sam umie z powodzeniem zaspokajać swoje potrzeby, to niby jakim cudem wchodząc w relację nagle mu się nowe potrzeby rodzą i już staje się nieszczęśliwy, bo druga strona mu ich nie zaspokaja? Byłabym ogromnie wdzięczna gdyby ktoś mi to wyjaśnił.

to nie zawsze trzeba mówić wszystko, co leży na sercu. Zaoszczędziłbyś pan na wizycie i na lekach…
Oczywiście, najlepiej zrobić sobie listę tematów tabu i czytać codziennie żeby nie zapomnieć. Czujesz jaki to absurd ? Jasne, że mówić. Jeżeli nie mówimy w jakimś urojonym, wydumanym akcie łaski, bo przecież “nie chcemy urazić, no i żeby broń Zeus się nie zdenerwowała”, to automatycznie stawiamy tę osobę niżej od siebie, jako głupszą, nieogarniętą. A w ogóle to kto nam daje prawo żeby kontrolować czyjeś emocje? Nie mówimy żeby nie ranić. Czyżby? Nie mówimy bo boimy się skonfrontować z czyimś niezadowoleniem, bólem, czy złością. Oczywiście tutaj się wymądrzam, dla mnie to też duże wyzwanie i pole do pracy nad sobą.
@Ewa.Dubois wiesz co, radykalna szczerość brzmi dobrze w teorii, ale w praktyce, taka naprawdę radykalna, może się przerodzić w trauma dump, a to już nie jest z reguły zdrowa forma komunikacji w związku. Myślę, że trzeba mieć w tym dobre wyczucie. Ja, przyznaję, nie zawsze miałem, z reguły uzewnętrzniałem się za mało, parę razy za dużo. No cóż, człowiek uczy się całe życie.

związek typu LAT
Bardzo fajne uwagi, Ewa. Jestem ciekaw jak odniesie się do nich praktyk - @Condottiero. Sam osobiście nie byłem nigdy w relacji typu LAT i nawet nie wiem jak to działa.

ludzie wchodzą w związek, żeby zaspokajać wzajemnie swoje potrzeby
No w zasadzie tak, bo jeśli miałoby być inaczej to po co w ogóle się z kimkolwiek “wiązać”?

skoro przed związkiem, w tzw. singielstwie, człowiek czuje się szczęśliwy, niczego mu nie brakuje, sam umie z powodzeniem zaspokajać swoje potrzeby
Ja tak do końca nie umiem i przyznaję się do tego bez bicia. Mam w sobie potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem, potrzebę towarzystwa, dotyku, lubię się przytulać, jestem gadułą (więc i wymieniać myśli z kimś muszę), potrzebuję też czułości. Trudno “dać” to sobie samemu - dobrze się czuję w udanym związku (z mojej perspektywy związek jest “udany”, gdy te moje potrzeby są w nim zaspokojone).

Jasne, że mówić
Tak, ale tylko wyłącznie, gdy partnerka jest baaaardzo dojrzała emocjonalnie i nie bierze wszystkiego osobiście. W innym wypadku to przepis na ciągłe afery. Z drugiej strony po co w ogóle się wiązać z niedojrzałą osobą.
Osobiście nie jestem fanem całkowitej transparentności. Myślę, że mogą istnieć sfery zastrzeżone tylko i wyłącznie dla nas samych - to od nas zależy ile wnosimy do związku.
A zauważyłes Leto, że ludziom szczerość to zwykle kojarzy się z wywaleniem “a bo ty to jesteś gupi” . Tylko że to nie jest szczerość. Szczerość to powiedzieć szczerze jak ja się czuję i jak ja to widzę. Załóżmy jednak ze powiesz z głębi serca, najszczerzej " źle się czuję gdy mnie codziennie krytykujesz". Jak po drugiej stronie będzie eskalacja niezadowolenia i pretensji, to już masz odpowiedź i wiesz co masz robić. Tutaj cudu nie będzie.

No w zasadzie tak, bo jeśli miałoby być inaczej to po co w ogóle się z kimkolwiek “wiązać”?
Widzę to następująco. Dorosły człowiek z definicji jest suwerenny (Wiemy wszyscy jak funkcjonuje suwerenne państwo) Będąc dorosłymi, w odróżnieniu od dzieci, sami jesteśmy odpowiedzialni za zaspokajanie naszych potrzeb. Mając tę świadomość z zupełnie inną intencją wchodzimy w relacje. Oznacza to też że mając różnorodne umiejętności i zasoby możemy się dzielić i wymieniać.

Dorosły człowiek z definicji jest suwerenny
Co jednak nie zmienia faktu, że jesteśmy też istotami społecznymi i w różnym stopniu (zależnym od danej jednostki) potrzebujemy innych ludzi.

sami jesteśmy odpowiedzialni za zaspokajanie naszych potrzeb
Tak, przy czym nie jest to równoznaczne z ich samodzielnym zaspokajaniem, pełną autonomią, całkowitą samowystarczalnością - możemy np. poprosić kogoś, żeby z nami porozmawiał, udzielił nam wsparcia w jakiejś kwestii. Zależność może być też zdrowa i nie ma co się jej bać - pytanie jednak jak ją przeżywamy.

Ja, przyznaję, nie zawsze miałem, z reguły uzewnętrzniałem się za mało, parę razy za dużo. No cóż, człowiek uczy się całe życie.
Leto, zrobisz oczywiście jak Ci serce czy rozum podpowiada. Ja myślę, że większą sztuką jest nauczyć się jednak wyrażać swoje myśli i pokonać strach temu towarzyszący.
Każdy ma jakieś rzeczy, tajemnice o których nie mówi absolutnie nikomu. Życzę nam wszystkim aby tych rzeczy było jak najmniej.

Co jednak nie zmienia faktu, że jesteśmy też istotami społecznymi i w różnym stopniu (zależnym od danej jednostki) potrzebujemy innych ludzi
Raczej nie mamy możliwości sprawdzenia jak się żyje na bezludnej wyspie. Mamy to co mamy - jesteśmy powiązani siecią zależności. Widzę to bardzo neutralnie. Ale jeśli chcemy, to możemy pracować nad niezależnością emocjonalną. Nauczyć się czerpać radość z bycia samemu ze sobą, a to twierdzę jest niezbędny zasób, aby tworzyć relacje z innymi ludźmi.

zauważyłes Leto, że ludziom szczerość to zwykle kojarzy się z wywaleniem “a bo ty to jesteś gupi”
Zauważyłem, ale to tylko mało dojrzałym ludziom, a ja się od takich staram trzymać z daleka.

Szczerość to powiedzieć szczerze jak ja się czuję i jak ja to widzę.
Wiem, co chcesz przekazać i zasadniczo się z tym zgadzam, ale dalej uważam, że np niektóre osobiste traumy i rzeczy, z którymi się człowiek sam zmaga w swojej głowie, nie muszą być w związku wywalane na wierzch przy pierwszym usłyszanym “jak się masz?”.

Ja myślę, że większą sztuką jest nauczyć się jednak wyrażać swoje myśli i pokonać strach temu towarzyszący.
No tak, taaaaak, zgoda, tylko że rozmawiamy o dwóch trochę innych sprawach, vide supra.