Temat dla myśli wolnych, początków dyskusji, zatem temat ogólny: alfa i omega, aka "offtopic"

Chyba rozumiem. To Twoja czarna noc duszy, nie chcesz się dzielić. Po prostu. Chcesz załatwić to sam ze sobą. Szanuję.

Oglądałaś “Cast Away” z Tomem Hanksem? Pamiętasz jego “relację” z Wilsonem, piłką do siatkówki z namalowaną buzią? Pamiętam jak mi samemu było przykro podczas oglądania tej sceny:

A tak nieco bardziej poważnie - wiemy już dosyć dobrze jak izolacja i samotność odbija się na zdrowiu fizycznym i psychicznym jednostek, badań w tym zakresie jest co nie miara.

Oczywiście - co nie wyklucza, a wręcz jest warunkiem udanych relacji z innymi. Tu chyba mamy zgodność.

Zgoda, wjele osób cierpi, bo czują się samotni. Zauważ jednak, że samotność to stan umysłu. Sama znam kilka osób, które są w związkach i są bardzo samotne. Więc samotnymi nie czyni nas brak ludzi wokół.

Trochę się wcześniej zapędziłem. Do tematu LAT, rozumiem, że dla jednych to preferowane rozwiązanie. Jak dla mnie to trochę unikanie i obawa przed zmierzeniem się z gleboką i nie tylko intymnością. Taką nieseksualną. Trochę druga strona tej samej monety. Na awersie jest odrzucenia, a na reversie lęk przed pochłonięciem. Dla mnie to trochę takie bycie w niebycie. Nie ma tam wg mnie miejsca na wspólny wzrost i rozwój w takich tematach jak np komunikacja, czy taka pełna obecność.

Przecież można być razem i zachować swoją niezależność i odrębność. Mam wenę na temat.

Mówią że związek jest jak rekin, musi płynąć. Rekin który nie płynie jest martwy. Fajnie by było gdyby rozwój, wzrost odbywał się w ciepełku, luksusie, spokoju (=na miłych spotkaniach od czasu do czasu). Niestety urosnąć, zbudować coś można wtedy kiedy jest trudno, jest trochę wysiłku, jest pod górę.

Już Wilde pisał, że “Określać - znaczy ograniczać”. Dlatego nie pokuszę się o pełną analizę relacji typu LAT, ale po prostu opiszę, jak to jest u mnie.

Jestem po rozwodzie, mam dwoje wspaniałych nastolatków, szesnastoletnią córkę i piętnastoletniego syna. Jestem bardzo zaangażowany w ich wychowanie, tak się zresztą złożyło, że mimo ustalonej z byłą żoną opieki naprzemiennej od pół roku dzieci mieszkają wyłącznie u mnie. Nie ma w tym winy byłej żony, ot tak się chwilowo splotło. Zakładam realizację w najbliższym czasie tych ustaleń, bo przecież dla rozwoju dzieci i wychowania powinny mieć kontakt, w tym zwykły, domowy, z obowiązkami - z każdym z rodziców.

Byłem w bardzo wielu związkach z kobietami, na wszelkich możliwych zasadach, a chyba i bez zasad też. Wyrobiłem sobie pogląd i ogląd na to, co mi pasuje, co nie. Jaki ja jestem, co mogę dać, jakie mam uwarunkowania i ograniczenia.

Fundamentem dla mnie, co nieraz tutaj wypływa, jest dbanie o siebie jak i dbanie o zależne ode mnie dzieci. Dlatego dużo czasu w moim życiu zajmują rzeczy, w których miejsca na partnerkę nie ma: zarobkowanie (mam zdywersyfikowane źródła), ćwiczenia, gotowanie, sprzątanie, przerabianie materiału szkolnego.

Zarazem nie widzę zupełnie żadnej potrzeby angażowania dzieci w moje życie uczuciowe - mają swoje. Nie ma też zupełnie inklinacji do wychowania cudzych dzieci, w tym zwłaszcza zabawy w dom z panią z dziećmi, stałego mieszkania lub pomieszkiwania z panią z dziećmi. Nie krytykuję, nie osądzam - mówię, że próbowałem być lokowany w taką sytuację i to nie jest absolutnie mój smak.

Z tego względu jedyny związek, w którym mogą realizować siebie i tak zrealizowany dopiero* tworzyć związek, jest właśnie LAT.

*gdyż taka niestety jest kolejność, ale nie wynika to z jakiejś filozofii. Chcę być partnerem zadbanym, zorganizowanym, nie wnoszącym do związku bałaganu. Zatem swoje sprawy osobiste i ogarnianie SAMEGO SIEBIE załatwiam PRZED związkiem. Czasem nie jest to łatwe, ale jest skuteczne.

Edit: nie odpowiedziałem na pytanie, jak to działa. Działa to tak, że mieszkamy z partnerką w jednym miejscu (u niej/u mnie) po dwa dni, nadto kilka razy do roku wyjeżdżamy razem. Pojawiam się też na jej uroczystościach rodzinnych lub spotkaniach z jej przyjaciółmi.

Dzięki za szczegółowy opis, z mojej perspektywy brzmi spoko, najważniejsze, że TY jesteś zadowolony - bo przecież o to właśnie w tym wszystkim chodzi.

Dzięki za swoją perspektywę. Teraz myślę, że w takiej konstelacji ma to sens, bo priorytety macie ustawione odpowiednio i oczekiwania podobne. Wiadomo, dzieci są najważniejsze i przestrzeń dla nich musi być bezpieczna. To wymaga dojrzałości po obydwu stronach.

Jak się edukowałem, to czytałem o małżeństwach w modelu LAT. To mi trochę namieszało w głowie, bo jak dla mnie to całkowicie odmienne twory. Trochę jak separacja w kryzysie małżeńskim, która jak wiadomo bardzo rzadko kiedy działa i kończy się rozejściem.

Dla mnie absolutnie spoko, ludzie są tak różni, że dziwne by było gdyby wszyscy chcieli tego samego. Ciekawa jestem natomiast jak praktycznie rozwiązałeś kontakty swoich dzieci z partnerką, bo piszesz, że nie angażujesz dzieci w swoje życie uczuciowe, a jednak często Twoja partnerka przebywa w Twoim domu.

Akurat odwiedzała mnie w czasie nieobecności dzieci, więc odpowiedź na pytanie: “jak praktycznie rozwiązałem kontakty” jest iście rodem ze starożytnej Lakonii: “Wcale”.

Nowa myśl, obserwacja:

Po chłopcach, kilkulatkach, widać kim możemy i chcemy być.

Kolejny już raz na placu street workoutowym mam tą samą sytuację. Kiedy ćwiczę, kilkulatkowie podpatrują, przypatrują się mnie. Sami też coś robią i gadają trochę niby do siebie (“Ja potrafię”) ale tak, żebym słyszał. Zerkają z ukosa, czy jest interakcja. Czasem z nimi pogadam, na przykład była taka dyskusja:

  • Pan ma więcej mięśni.

  • Nie, akurat mięśni każdy z nas ma tyle samo, panie zesztą też. To, co nas różni, to ich wielkość, rozwinięcie.

  • Będę silny, tylko nie będę jadł cukierków.

  • Akurat cukierki nie szkodzą na siłę, ale mogą szkodzić na zęby. Jak chesz być silny, to jedz jajka, mięso, biały ser, takie rzeczy.

  • Lubię mięso.

Ogólnie tak myślę - w tym odwołując się do swojego dzieciństwa, z He-Manem z Masters of the Universe, Rambo, Commando, telewizyjnym Robin Hoodem z M. Praedem (perfidnie zastąpionym przez J. Connerego, wielki cios w moje sześcioletnie serce) że chcemy być silni. Chcemy być sprawni. Chcemy być sprawczy. Chcemy osiągać coś, przełalmwać trudności.

A potem, w latach młodzieńczych, większość mężczyzn to zabija w sobie i zaniedbuje, zapomina. Zaczyna się pseudorelizacja - pieniądze, konsumpcja. Pragnienie osiągnięć jest, ale zaspokajane jest łatwo: gry komputerowe, w których jesteś zwycięzcą dają iluzję osiągnięć. Używki tłumią chęci, dają radość, w rzeczywistości chwilową, miałką i niezasłużoną, bo nieokupioną najpierw wysiłkiem. Warto wrócić do tego żywiołowego chłopca w sobie z jego pragnieniami. Nie do jego zabawek - bo to nie rozwija mężczyzny (mój pogląd na temat rozbieżych wektorów AFOLstwa i fascynacji Lego z realizacją rozwoju był nie raz krytkowany na braciach samcach, temat na odrębny wpis).

Ale warto wrócić do idei, pragnień chłopca.

Można też nadać im trochę inny wymiar. Jako chłopiec, oglądając katalogi Lego (np. z 1987 roku, gdy do kosmosu wleciała seria Futuron) marzyłem o tym, by wszystko to mieć. Zarazem oglądałem też “Policjantów z Miami” gdzie imponował mi Don Johnson i jego lifestyle.

Teraz, sam mając jakiś wygląd, ciało, stylówę i samochód z dwoma drzwiami (nie Testarossa, ale bardzo zgrabne i mocne coupe) lubię, jadąc gdzieś myśleć, że po prawie czterdziestu latach jestem… trochę własnym bohaterem :).

Czyli rozumiem, że dochodzi Ci jeszcze ekwilibrystyka jak zorganizować spotkania aby cała trójka się ze sobą nie spotkała. Popraw mnie jeśli się mylę.

Nie wybrzmiało to może dostatecznie wyraźnie w Twoim poście. Masz na głowie kilka ważnych rzeczy zawodowych i sporą odpowiedzialność w zakresie ojcowskich obowiązków, do tego regularne treningi. Już samo to stawia Cię na podium tytanów pracy. Nietrudno się domyślić, że wiele od siebie wymagasz i z wieloma trudnymi sprawami zmagasz się na co dzień. Nie piszesz o tym, że jest Ci ciężko, nie żalisz się. Jeżeli o mnie chodzi, to prawdziwy szacun. W hierarchii ważności, z tego co piszesz, relacja z kobietą jest na dalszych pozycjach. Z psychologii relacji wiemy, że najbardziej satysfakcjonujące, szczęśliwe związki to takie, w których obie strony angażują się mniej więcej po równo. Oznacza to, że jeśli masz dobry związek (tak chyba wynika z tego co piszesz), to dla tej kobiety też jesteś na jakiejś piątej, szóstej pozycji (upraszczając oczywiście). Czyli odmowa odwiedzin powinna spłynąć po niej jak woda po kaczce, przypominam- w hierarchii ważności jesteś dla niej po pracy, dzieciach i hobby. Jeśli jednak tak nie jest, sam piszesz, że “kobieta inwestuje w ten związek”, to spodziewaj się, że będzie chciała odzyskać to co zainwestowała w niesymetrycznym układzie, w którym musi się dostosować do Twojego życia i do Twoich planów. Jaka jest prawda, wiesz tylko Ty. I chcę żeby to wybrzmiało wyraźnie - nikt nie ocenia, ani nie krytykuje Twojej relacji, tak sobie tylko rozważamy.

Coś w tym jest. Porównanie do samego siebie sprzed np. dziesięciu lat zawsze daje wspaniałe poczucie, że nie zmarnowaliśmy czasu.

Jeden z filmów, które zawsze mnie wzruszały (najważniejsze dzieje się w pierwszych 20 sekundach, nie musicie oglądać więcej):

Kevin Garnett, wybitny silny skrzydłowy, trafia do Boston Celtics (zdobędzie z nimi mistrzostwo NBA) i spotyka Billa Russella - legendę tego klubu, jedenastokrotnego mistrza NBA, jednego z najlepszych koszykarzy w historii tego sportu.

Kevin wychował się bez ojca, który rozstał się z jego mamą tuż po jego urodzinach.

Bill Russell w pierwszych słowach mówi Kevinowi, że ten jest jego ulubionym zawodnikiem i że nigdy go sobą nie rozczarował. No i że cieszy się, że nareszcie trafił do Celtics.

Usłyszeć coś takiego od jednego z najwybitniejszych ludzi, którzy zajmowali się tą dyscypliną? Bezcenne.

Widać, że Kevin jest tym bardzo wzruszony.

Tak jak napisałem - mnie też to wzrusza, bo sam przez całe lata tęskniłem za tym, by mój własny ojciec mnie docenił i wiele robiłem, by mnie zauważył. Mimo dużych sukcesów zawodowych zawsze czułem, że jestem jednym wielkim rozczarowaniem mojego ojca, który zresztą dawał mi to mocno odczuć.

Jestem już wolny od tego pragnienia, bo dobrze znam ograniczenia mojego starego, ale i tak tego typu scenki przypominają mi o mojej dawnej walce o akceptację.

Doceniajcie swoje dzieci i zauważajcie ich sukcesy, nawet najdrobniejsze.

to jest pierwszy film, który widziałem na VHSie, miałem własną kasetę, i z braku innych dostępnych filmów, Rambo I obejrzałem baaaardzo wiele razy.

najważniejsza kwestia z tego filmu to:

“Rambo je rzeczy po których nawet koza rzyga”

Ostatnio ściągnąłem go sobie na dysk i na najbliższym wyjeździe w góry puszczę go moim chłopakom-nastolatkom.

Piotruś, zapewniam Cię że robimy to, z wielką dumą i miłością. Gdzieś tylko głęboko w środku, skrzętnie ukryte, obok uważności, obok radości z ich sukcesów, jest moje poczuciem winy, że to macierzyństwo, małżeństwo było za wcześnie, kiedy jeszcze sama miałam nieuleczone rany. To bardzo bolesny temat dla mnie. Więc może coś weselszego. Pamiętam jak moje córki były małe i podkradały z kuchni ręczny mikser, żeby "wiercić " dziury w ścianach, albo bandażowały rannego padalca. Zaiste prorocze to było. Dziś starsza jest inżynierem, a młodsza wspiera terapią osoby w klinice leczenia traumy. Mówi się, że matka daje życie. Ja myślę że to one mi dały życie, bo to dla nich chciałam się zmieniać, chcę być też lepszym człowiekiem. Więc Piotrze, cuda się zdarzają. Nie możemy liczyć na to, że nasi rodzice się ockną, niektórzy to już nawet nie żyją, ale tak jak napisałeś - doceniajmy, bo na nas może zakończyć się pokoleniowe cierpienie naszej rodziny. Możemy działać najlepiej jak potrafimy tu i teraz. I nie dziwię się, że się wzruszasz, takie sceny jak tu wstawiłeś poruszają głęboko naszą ojciwską ranę, rozumiem Cię doskonale.

Myślę, że nie można w ten sposób o tym myśleć. Macierzyństwo/tacierzyństwo często te nieuświadomione rany wyrzuca na światło dzienne - tak było w moim przypadku. Bardzo możliwe, że gdyby nie pojawiła się córka żyłbym długo w błogiej nieświadomości.

Pięknie napisane, wrzuciłem to do wątku ze złotymi myślami. Ja myślę podobnie o własnej córce.

Mam ją w znacznym stopniu już ogarniętą - kiedyś na takich scenach potrafiłem się mocno rozkleić. Jest jak jest - gdyby nie surowy i krytyczny ojciec pewnie nie osiągnąłbym tyle, ile osiągnąłem - mam teraz dosyć wygodne życie i to też w przewrotny sposób zasługa mojego starego.

Bardzo mnie tym wzruszyłeś, dziękuję. Myślę też, że Twoja córka ma wspaniałego ojca.

Piotrze, a masz jakieś wspomnienie z dzieciństwa związane z ojcem, które Cię być może w jakiś sposób buduje, wzmacnia? Chwilę prawdziwej bliskości, wspólnego działania, radości, coś co Ci dał z serca i co zapamiętasz na zawsze?

Pewnie, przez 8 lat graliśmy w jednej drużynie w półamatorskiej drużynie siatkówki, jeździliśmy razem na żużel, mecze siatkówki, oglądaliśmy razem westerny i filmy akcji, chodziliśmy po górach. Było tego trochę - nie był jakimś wyjątkowo złym ojcem, po prostu nie kocha siebie i nie potrafi kochać innych.