Od pewnego czasu noszę się z zamiarem założenia tematu na forum, poświęconego wejściu w relację terapeutyczną, konkretnie znalezienia właściwego psychoterapeuty.
Na co dzień z powodu różnych, minionych i obecnych przeżyć, w tym jednej ekstremy, doświadczam narzucających się myśli, zwłaszcza emocji, które okupują mój umysł. Przyciągają uwagę, organizują mi aktywność [lub okresy dezaktywacji], zaburzają moje funkcjonowanie w relacjach, odosabniają, mogą wysyłać mylny sygnał, że nie mam przestrzeni na bliskość, że nie cenię jej właściwie lub równoważnie do drugiej strony, że mamy asymetrię [potrzeb], blokują w ważnych momentach dla relacji.
Nie jest to rezultat mojego dobrowolnego wyboru, przejaw trafnej “prawdy” o bardzo moich, głębokich i pierwotnych właściwościach / nastawieniach / potrzebach, dlatego czuję wewnętrzne skonfliktowanie i bunt.
Będę rozglądać się w przyszłości za terapeutą. Odczuwam pewne zagubienie co do nurtów, płci, możliwości weryfikacji cech terapeuty. Zależy mi, żeby terapeuta był bardzo, baaardzo empatyczny, niedyrektywny, zaangażowany, ludzki, naprawdę inteligentny [to nie jest, niestety, takie oczywiste], niedogmatyczny, niebędący ślepym wyznawcą nurtu, ciekawy drugiego człowieka czy po prostu prawdy [sparzenie po mojej stronie specjalistą, który ma “sąsiadów w twojej społeczności i to bardzo mili ludzie. Dzień dobry mówiom!” Brr.]. Nie traktujący klienta/pacjenta jak taśmowy produkt [też zaznane].
Mam wrażenie, że u każdego terapeuty trzeba wydać fortunę, zanim zweryfikujemy dopasowanie, zwłaszcza, że jego podstawową właściwością profesjonalną [etos] jest przecież neutralność. Na nfz mamy głównie wybór między psychodynamicznymi a psychoanalitycznymi - czyli starą, dobrą gwardię dyrektywnej, dawniej lansowanej szkoły psychoterapii, gdzie specjalista podczas sesji z ledwością wydusił z siebie maksimum 5 uczonych zdań, które, jak Efekt Barnuma mogłyby pasować do 99% populacji, a które notują lekkie wyjście z łask, bo mamy coraz bardziej zainteresowane rozwojem osobistym społeczeństwo i - w mojej ocenie - najbardziej dziś potrzeba terapeutów zaangażowanych i empatycznych, niewystępujących koniecznie na nietykalnej pozycji Nieomylnego.
Oceniając moje zapotrzebowanie, dostrzegam, że nie za bardzo “pyknie mi” z terapeutą w postawie “nad”. Z pewnością wolę “obok” czy “naprzeciw”.
Nie mam pojęcia, jak szukać. Czy to ma być psychotraumatolog czy po prostu psychoterapeuta bez nazewniczych przybudówek.
Bardzo mile widziane są wszelkie sugestie, dzielenie się własnym pozytywnym i negatywnym doświadczeniem, jeżeli czujecie chęć i gotowość ku temu. Być może temat zainteresuje osoby podglądające forum offline czy do tej pory nieaktywne. Być może pomoże komuś jeszcze.
Sporo o tym myślisz, co? Sama ilość wyrafinowanych określeń na Twoje stany o tym świadczy. To nie krytyka, tylko obserwacja.
Dobrego terapeutę, z mojego doświadczenia, znaleźć jest bardzo trudno w Polsce. W zasadzie znałem tylko jedną. Super, super inteligentna babka i taki typ który umie i jest skłonny podważać moje bullshity, co sobie bardzo cenię. No ale to jedna z kilku, jeśli nie 10, których sprawdziłem. Byli i tacy, którzy literalnie przysypiali na sesjach.
W związku z powyższym - Twoja lista oczekiwań wobec terapeuty, no sorry, ale jest kompletnie nierealna. To jest tak, jak byś szukała idealnie zbudowanego gościa wzrost 190, z 10 bańkami na koncie, 5 mieszkaniami, doktoratem z psychologii, interesującego się sztuką barokową, rodzinnego domatora a jednocześnie miłośnika szalonych przygód, wiernego do bólu, uczynnego i empatycznego, wyrozumiałego i asertywnego alfa samca. No wiesz, szukać nikt Ci nie broni, aczkolwiek…
Zastanów się, czego właściwie oczekujesz od terapeuty. Prowadzenia za rękę, poklepywania po pleckach, luźnej rozmowy, partnerskiej asysty, podtrzymania w kryzysach, czy czegoś jeszcze innego. Różnie można sobie tę relację ułożyć i zasadniczo wszystko znajdziesz, jak będziesz dostatecznie długo szukać i masz pieniądze.
Ja też mam przeczytane dużo literatury psychologicznej i wiem w teorii, jak działają/powinny działać/nie działają te terapie. Ale to nic nie daje. To tak samo, jak wiedza na temat układu trawiennego nie ma za bardzo związku z tym, czy w danej restauracji będziesz miała dobry experience.
Empatia nie jest uniwersalnie wartościowa, może stać się pułapką. Grubszy temat.
Sen, seks, znajomi, żarcie, bieganie, bla bla bla wiadomo. Plusy takie, że dużo z tego jest za darmo i łatwo dostępne, minusy że nie zawsze działa. Terapia też nie zawsze xd
Co do wyboru nurtu to jeśli wejdziesz w cokolwiek innego, niż CBT/DBT (DBT dla borderowców), to przygotuj się na czary i magię xd
Szalenie dziękuję, Leto, za [rozbudowaną!] odpowiedź.
Btw, czemu przypisujesz mi płeć żeńską? No dobra, jestem kobietą! ;D [aż tak widać?]
Ej, ten opis pasowałby, gdybym zażyczyła sobie, żeby terapeuta płacił mi za sesję, niekoniecznie ja jemu ;p Naprawdę aż tak odklejenie brzmią moje potrzeby? W razie czego, przyjmuję. Zgadzam się natomiast w pełnej rozciągłości, że szalenie trudno o dobrego terapeutę.
Bingo. Jestem z tym od pewnego, przedłużającego się czasu za pan brat. Wynik faktu, że dane treści same się o mnie na bieżąco upominają.
Chciałbyś rozwinąć? Empatia u odbiorcy moich wynurzeń jest mi głównie potrzebna z dwóch powodów - możliwość bezpiecznego opowiedzenia krańcowego doświadczenia [nie wyobrażam sobie przed nieempatyczną osobą, nie ma takich szans, mentalny blackout i chaos z automatu] i dlatego, że mam problemy z poczuciem winy - podstawowa moja emocja.. No trzeba to najpierw rozładować.
Zainteresuj się technikami introspekcji i pracą z podświadomością.
Nie nastawiaj na szybkie efekty. Czy z kimś, czy samemu, podświadomość stopniowo ujawnia tyle, ile w danym momencie jesteśmy w stanie przyjąć. Momentami, może być nieprzyjemnie. Czasem bardzo się zaskoczysz tym, co w sobie nosisz.
Potraktuj to jako przygodę, eksplorację kosmosu, który masz w sobie. Bez presji, z zaciekawieniem i życzliwością.
Jak swojego wybierałem to też byłem wybredny. Miał być facet, z doświadczeniem w leczeniu traum i zwiazanymi z nimi toksycznym wstydem i lękiem przed odrzuceniem i specyficznymi cechami. Niestety rzeczywistość to zweryfikowała. Póżniej po kilku wywiadach wstępnych siadłem i zacząłem rozpisywać czego chcę od terapii i tutaj zaczęło się pojawiać rozwiązanie. Na podstawie oczeiwań zacząłemn badać nurty i znalazłem taki, który się koncentrował na tym co sobie. Psychoterapeutkę znalazłem już póżniej szczęśliwie szybko (za 3m razem).
Po pierwsze psychoterapeuta nie leczy. Leczy się pacjent poprzez pracę, może dlatego niektóre terapie trwają tyle czasu, bo pacjenci oczekują że ktoś ich uleczy. Płeć nie miała już znaczenia. Raczej szczerość i podejście. Sama mi powiedziałą, że ona nie leczy, ale robi to pacjent. Terapia pomaga zrozumieć. Sposoby funkcjonowania trzeba pozanać samemu, albo znaleźć trenera, bo to są umiejętności które trzeba w sobie wyćwiczyć.
Jakkolwiek moje przeczucia sa uposledzone przez moja przeszlosc, tutaj kierowalem sie nimi. Intuicja u mnie dzialala poprawnie, kiedy jej przedmiot nie jest zwiazany ze mna osobiscie. Tendencje do analizowania tylko gmatwaja ten proces.
Bo nad to raczej maja ludzie z tendencjami do psychoanalizy. Obok wg mnie moga za bardzo glaskac, a naprzeciw potrafia skonfrontowac cie z czym wolalabys sie nie i tutaj jest ich olbrzymia zaleta. Pomagaja w dokopywaniu jak dobry majster co podaje odpowiednie narzedzia robotnikowi potrzebne do pracy.
Imo jak zwal tak zwal. Wazne aby dana osoba miala doswiadczenie w szukanym zakresie.
Z doswiadczenia ja niepotrzebnie odkladalem ten proces, moze z obawy przed stagmatyzacja, albo nie bylem gotowy wystarczajaco. Kto wie. Najwazniejse to zaczac i byc otwarty na to co sie dzieje. To jest podroz w strone swiadomosci siebie i swiata. Dalej beda sie pojawialy rzeczy ktore nas uruchamiaja, ale coraz czesciej bedziemy to kontrolowac. jeden z moich ulubionych cytatow ktory mam czesto przed oczami:
Pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi.
Swiadomosc i droga do niej to jest poszerzanie tej przestrzeni.
Jedną rzecz musisz wiedzieć już teraz - każdy terapeuta jest tylko i aż człowiekiem, ma własne problemy, własny zestaw traum, przekonań, bagaż ciężkich doświadczeń, własne schematy emocjonalne. Nie trafisz na kogoś, kto jest przerobiony wszerz i wzdłuż - jak ze snów - i widzi siebie w pełni. Nie ma takich osób. Nie da się jednak w jakiejś mierze terapeuty nie idealizować - coś o tym wiem. Szczególnie, gdy wnosi się do terapii własne deficyty i ma wobec terapeuty oczekiwania, że będzie naszą matką i ojcem. Ja tak właśnie miałem
Każda jedna terapia w czymś Ci pomoże i w czymś Ci zaszkodzi - takie wnioski wynikają z moich własnych doświadczeń.
Też miałem podobną listę wymagań, gdy szukałem swojej drugiej terapeutki (z uwagi na duże problemy w relacji z matką chciałem, żeby była to kobieta). Pierwsza (podejście integracyjne łączące nurty psychoterapii egzystencjalnej, psychodynamicznej i systemowej) mnie sobą rozczarowała - była bardzo dogmatyczna, dyrektywna, miała duże przekonanie o własnej nieomylności, nie dało się z nią wejść w jakąkolwiek polemikę (prawdę mówiąc nie miałem wtedy nawet takiego impulsu - byłem w trakcie terapii pilnym uczniem, jak w szkole, chciałem zasłużyć sobie na jej aprobatę). Nie była to jednak jednoznacznie zła terapia - pomogła mi uporać się z nerwicą lękową i dostać się do uczuć (niestety w kluczowym dla terapii momencie popełniła błąd i wysłała mnie na ustawienia hellingerowskie - wtf! - dzięki którym wróciłem do ustawień sprzed terapii i w ekspresowym tempie “wybaczyłem” rodzicom, fundując sobie na powrót szereg objawów psychosomatycznych). Porzuciłem ją z dnia na dzień, ale gdy rozpocząłem już jakiś proces nie byłem w stanie go zatrzymać.
Przetestowałem kilka terapeutek, nie znalazłem nikogo, kto spełniałby moje wszystkie wymagania.
Odbyłem wiele jednorazowych sesji u różnych specjalistek, w kilku przypadkach było to nawet do 5 spotkań. Czułem się oceniany, krytykowany - były dla mnie lustrem, to moje własne wnętrze mnie atakowało. No ale czasem diagnozy padały już po 15 minutach. Niektóre były tak zachwycone swoimi wglądami, że aż się bałem odezwać, że w ogóle ze mną nie rezonują. Z niektórymi zwyczajnie źle się czułem, nie było flow.
Ostatecznie trafiłem do dziewczyny nieco starszej od siebie w typie kujonki-szarej myszki. Pracowała w nurcie psychodynamicznym. Trochę uczyliśmy się siebie nawzajem, często kwestionowałem jej wglądy, nie zgadzałem się z nimi (bo też byłem “otrzaskany” z literaturą psychologiczną - jak wiele osób, które zaczynają przygodę z terapią). Muszę jej przyznać, że była bardzo empatyczna i cierpliwa - trudnym byłem “pacjentem”, wymagającym, czasem pewnie wkurwiającym. Ogólnie moim schematem jest ratownik-zbawca -żebrak o miłość - często w bliskich relacjach daję od siebie więcej niż inni, a moje potrzeby umniejszam, traktując je jak nadmiarowe - karmię się namiastkami bliskości i poczuciem winy, że chcę “za dużo”. Podświadomie szukam ludzi niedostępnych emocjonalnie, żeby ten schemat utrwalać. Moje poczucie wartości i sensu było powiązane z byciem potrzebnym, ratowaniem, regulowaniem innych (efekt lat życia z ludźmi emocjonalnie niedostępnymi, które używały mnie do stabilizowania siebie). Mój układ nerwowy znał tylko jeden rodzaj miłości - w stresie, z tęsknotą i z poczuciem misji (efekt wychowywania się do 5 roku życia bez matki - mieliśmy tzw. więź urazową, rzadko się widywaliśmy, doskonale znam smak samotności i tęsknoty). Tak też wyglądało moje małżeństwo - ciągłe gonienie króliczka, próba zmiany żony, otwarcia jej na mnie, było to wyczerpujące. Bycie petentem, żebrakiem o miłość. Terapeutka mi to bardzo pokazała - i za to jestem jej wdzięczny. “Widzę”, gdy odpalam w sobie ten stary program (bo on nie zniknie, terapia nie powoduje, że ścieżki neuronowe w Twojej głowie, które żłobiłaś całymi latami znikną - jesteś jedynie jego świadoma i uzyskujesz wybór czy iść za programem czy też się zatrzymać) i potrafię go obserwować z metapoziomu. Pojawia się wtedy we mnie złość - ona jest zdrowa, chroni mnie (wszystko w nas ma taką funkcję - niestety niektóre programy ochronne są dawno zdezaktualizowane i lepiej się ich pozbyć, bo obecnie tylko szkodzą), to takie “nie” z wnętrza, niezgoda na bycie żebrakiem i petentem, na umniejszanie sobie, sprzeciw wobec zgadzania się na rzeczy, na które nikt “normalny” i szanujący samego siebie by się nie zgodził.
Po terapii dalej byłem głodny pracy nad sobą - bo wciąż przytrafiałby mi się różne problemy, trudne sytuacje, doświadczyłem traumy relacyjnej (wieloletnia stalkerka), wybierałem towarzystwo ludzi nie z mojej bańki i próbowałem ich zmieniać itd. Dużo pomogła mi moja koleżanka Miriam, z którą do tej pory czasem się konsultuję, a wcześniej spotykaliśmy się regularnie na sesje. Jej styl pracy jest jednak mocno bezpośredni, nie ma powolnego dociekania, a mocne, konfrontujące mnie z samym sobą wglądy - myślę, że jest to raczej zarezerwowane dla ludzi, którzy mieli już doświadczenie z terapią i ich krytyk wewnętrzny jest osłabiony, bo feedback jest bardzo mocny - nie jest fajnie zobaczyć, że człowiek czasem postępuje jak świnia
Dużo też pomogła mi jedna moja bliska osoba.
Z pewnością powinien być empatyczny i zaangażowany - moim zdaniem to absolutna podstawa skutecznej terapii. Dobrze by było, gdyby był zwyczajnie ciekawy drugiego człowieka i świadomy własnych ograniczeń, niezgrywający nieomylnego guru. Taki wajb łatwo wychwycić, podobnie jak sztuczną empatię.
Terapeuta nie musi Cię lubić i rozumieć jak przyjaciel - to tylko i aż usługa. Jego empatia i współczucie ma mieć wymiar profesjonalny - ma się angażować, ale nie może się z Tobą utożsamiać.
Dyrektywność oczywiście nie, ale dobrze by był aktywny - by umiał Cię łagodnie ze sobą konfrontować (z akcentem na “łagodnie”, skoro poczucie winy jest Twoją podstawową emocją - bardzo jest mi to bliskie).
No i jedna uwaga - w terapii nie ma równości, terapeuta “musi” być trochę “nad” - bo to on jest tu Twoim przewodnikiem, a nie kolegą w cierpieniu. Ma zachować autorytet i granice, ale bez dominowania Ciebie, pokornie.
Z tego, co piszesz brzmi to tak, jakbyś bardzo potrzebowała kogoś, kto będzie po ludzku ciepły, ale też nie zagubi się w tym razem z Tobą. Myślę, że dobry terapeuta właśnie taki jest — nie ‘nad’, nie ‘obok’, tylko stabilny. Może czasem zaskoczyć, bo nie zareaguje tak, jakbyś się spodziewała, ale dzięki temu pomoże Ci zrozumieć, że bliskość nie zawsze wygląda jak emocjonalne stopienie.
Wydaje mi się, że najlepszy byłby terapeuta pracujący z traumą relacyjną i schematami przywiązaniowymi, np. integratywny z elementami terapii schematu czy Gestalt. Na pewno warto byłoby popracować z ciałem, bo z tego co piszesz nie jest ono Twoim przyjacielem.
Ale to tylko opinie laika bez kierunkowego wykształcenia. Gdybyś miała dodatkowe pytania wal śmiało.
Panowie, potężnie dziękuję za obszerne odpowiedzi. Będę potrzebować odrobinkę czasu, żeby się głębiej pozastanawiać nad poruszonymi tu myślami. Sądzę, że zasiądę jakoś nocą, w spokoju ciszy, by wytropić, o co mi naprawdę chodzi i co we mnie poruszają Wasze sugestie, a następnie, jak przekuć refleksje w słowa. Wstępnie, poprzychodziły mi różne rzeczy na myśl, niemniej, ..pouciekały, zdekoncentrowałam się [ ;D ], spora dawka emocji dziś wleciała. Ponownie przeczytam Wasze wypowiedzi, gdy tylko znajdę chwilę, bo temat nie jest dla mnie błahy. Sama rola psychoterapeuty budzi w moim życiu niemałe emocje, zatem prawdopodobnie będę tu cyklicznie wracać, by dopisywać moje myśli nieuporządkowane, temat jeszcze długo nie będzie dla mnie wyczerpany i poza radarem. Dziękuję za Wasz wkład.
@zodiac to ja jeszcze coś dopiszę, bo swego czasu bardzo interesowałem się tematyką traumy, sam musiałem wyjść z PTSD po “relacji” ze stalkerką, poniżej kilka moich dodatkowych “zaleceń” - czy skorzystasz z nich czy nie to już zależy od Ciebie.
Terapia w przypadku osoby z historią traumy, lęku i chronicznego wstydu nie może się ograniczać do rozmowy w gabinecie - proces leczenia wymaga budowania nowego systemu regulacji emocji - czyli szeregu doświadczeń, które stopniowo uczą ciało i umysł bezpieczeństwa, więzi, odpoczynku i sprawczości.
Jest kilka rzeczy, które realnie wspomagają terapię (a które z powodzeniem - chociaż niekonsekwentnie - stosowałem), wymienię Ci to w punktach:
Bezpieczne więzi i relacje wspierające
To absolutna podstawa, przy czym nie chodzi tu o dużą ilość znajomych, lecz o jakość i przewidywalność kontaktu. Sami z chłopakami wspieramy się poza forum, mamy codzienny kontakt i na każdego z nas dobrze to wpływa.
Zdecydowanie pomaga:
Posiadanie w swoim otoczeniu 1–2 osób, z którymi można być sobą, bez maski.
Kontakt, który jest spokojny, łagodny, bez dramatów – najlepiej codzienny, ale nienarzucający się.
Doświadczenia bycia przyjętą w emocjach („możesz się bać, złościć, płakać i to jest okej”).
To, co odradzam:
kontakty intensywny emocjonalnie, z dużą ilością dramatów,
dramy internetowe,
relacje, w których gra się rolę „ratownika” lub „ofiary”,
ludzi pozbawionych empatii, którzy mówią „po prostu weź się w garść”.
2. Regulacja ciała i układu nerwowego
Trauma nie siedzi w głowie, tylko w układzie nerwowym, dlatego potrzebne są regularne doświadczenia, które uczą ciało spokoju.
Pomaga:
Ruch rytmiczny: spacery, pływanie, taniec, joga, jazda na rowerze – wszystko, co nie zawiera elementu rywalizacji.
Oddychanie przeponowe: kilka minut dziennie (spowalnia tętno i obniża napięcie mięśniowe).
Ciepło: gorące kąpiele, termofor (polecam się z nim zaprzyjaźnić, rewelacja) – dla ciała to sygnał, że środowisko jest bezpieczne.
Kontakt z naturą: spacery po lesie, świeżym powietrzu, z dala od ludzi - 20–30 minut dziennie na zewnątrz działa lepiej niż lekki antydepresant.
Unikać:
ciężkich treningów (na granicy wyczerpania),
pobudzających bodźców (scrollowanie, głośna muzyka, dramatyczne treści, filmiki w sieci generujące silne emocje, konfrontacyjne)
Sen, odżywanie
Z mojego doświadczenia - to, co najbardziej zaburza stabilność emocjonalną to rozregulowany rytm dobowy.
Pomaga:
stała pora kładzenia się spać (najlepiej przed 23:00),
ograniczenie ekranów i światła niebieskiego 1–2h przed snem,
dieta stabilizująca poziom cukru – posiłki o przewidywalnych porach, dużo białka i tłuszczów roślinnych.
Unikać:
kawy po południu (ja ogólnie ją wyeliminowałem),
scrollowania i rozmów emocjonalnych przed snem,
pomijania posiłków (hipoglikemia zwiększa lęk).
4. Ekspresja emocjonalna.
Ludzie po traumie bardzo często blokują emocje, bo nauczyli się, że są „złe” lub „niebezpieczne”, dlatego bardzo ważna jest regularna, bezpieczna ekspresja emocji.
Pomaga:
pisanie dziennika (zwłaszcza wieczorem – „co dziś czułam, co mnie dotknęło”),
twórczość: rysowanie, muzyka, poezja, fotografia,
rozmowy o uczuciach z kimś zaufanym,
praca z ciałem – taniec intuicyjny, oddech, medytacja (z tym jednak ostrożnie, bo jeśli ciało nie jest Twoim przyjacielem to możesz wpaść w panikę, gdy zaobserwujesz jakieś dziwne objawy w ciele)
Unikać:
tłumienia emocji („nic się nie stało”, “nic mi nie jest”),
uzależniania ekspresji od czyjejś obecności („muszę mieć kogoś, żeby się otworzyć”) - można to praktykować we własnym zakresie.
5. Wyznaczanie sobie małych celi i odzyskiwanie poczucia wpływu
Po traumie często pojawia się poczucie bezradności, dlatego leczenie wymaga codziennego wzmacniania poczucia sprawczości (co z kolei ma przełożenie na poczucie własnej wartości - z reguły zmasakrowane przez traumę).
Pomaga:
drobne, realistyczne cele (np. „dziś pójdę na spacer 10 minut”),
nagradzanie się za wysiłek, nie za efekt,
praca z uważnością: „czy to, co robię teraz, mi służy?”,
prowadzenie notatek o małych sukcesach i momentach ulgi (żeby mieć namacalne, sprawdzalne efekty własnych działań)
Kontakt z dobrymi, pozytywnymi treściami
To, czym się karmi własny umysł, ma ogromny wpływ na poziom napięcia.
Pomaga:
kontakt z kulturą, która koi, nie bodźcuje – np. filmy o relacjach, naturze, prostocie, komedie
Zdecydowanie unikać:
toksycznych forów internetowych, szczególnie redpillowych, gdzie kobiety są potępiane,
polityki,
dyskusji o traumach innych bez granic,
treści o przemocy, ideologiach, „ciemnej stronie psychiki” – bo będą rezonować z Twoimi lękami.
Współczucie dla samego siebie
Absolutnie kluczowy, ale najtrudniejszy element, bo ofiary traumy lubią się samobiczować, odsądzać od czci i wiary.
Pomaga:
mówienie do siebie jak do przyjaciela („to normalne, że Ci trudno”, „jesteś bezpieczna”),
codzienny rytuał łagodności – herbata, koc, cisza, bez wymagań,
codzienna afirmacja: „Nie muszę być idealna, żeby zasługiwać na spokój.”
Na pewno odradzałbym samobiczowanie i bycie dla siebie okrutną, ale wiem, że jest to silny nawyk, niełatwy do wyplenienia. Zalecam jednak obserwowanie tych okrutnych myśli i powolne zmniejszanie ich wpływu na Ciebie.
Nie brzmią odklejenie; odklejone to by było, jak piszesz, gdybyś chciała, żeby jeszcze za to zapłacił. Tym niemniej, jako całość, są mało realistyczne.
(w ogóle Dr K zawsze na propsie) (łaaaa zmusiłaś mnie (xd) do otwarcia jutuba, a już mi tak dobrze szło). Moim zdaniem nie uświadczysz prawdziwej empatii u terapeuty, z tego prostego powodu, że ma on typowo kilkudziesięciu pacjentów; potrafiłabyś obdarzyć empatią taką rzeszę ludzi? Ale to nic nie szkodzi, bo - znowu, moim zdaniem ofc - do terapeuty nie idzie się, wbrew pozorom, po empatię (podobnie jak do sądu nie idzie się po sprawiedliwość xdxd sorry za wtręt).
Więc potrzebujesz nieoceniającego, profesjonalnego, gwarantującego anonimowość i zdrową reakcję słuchacza. You wanted empathy, that’s the best I can do.
Nie wiem, jakoś tak wyszło, może mam radar?
CPTSD?
EMDR słyszałem że robią na takie i że zaskakująco skuteczny
Przepraszam, że tak późno odpisuję, pierwsza wersja poleciała do kosza, rozpisałam się zbyt osobiście, choć coś to zwolnienie zapory mi uświadomiło. Trochę sobie sama szereguję tu myśli, nie wiem, czy to będzie znośne. Rozwijając poprzedni opis, poszukuję na terapii przede wszystkim możliwości wyrzucenia tego szamba, które stało się moim udziałem wbrew woli, po raz pierwszy, a które dławi mnie od środka. Potrzebuję ugłośnić ten element swojej historii w neutralnych warunkach [bo terapeuta nie jest znajomkiem], zareprezentować to. Potrzebuje też odnaleźć sens po tych wydarzeniach, więc w domyśle trzeba będzie coś poredefiniować. Potrzebuję bezpiecznego przeprowadzenia przez proces żałoby po dawnym Ja. Potrzebuję asystowania przy stawaniu się mniej surową dla siebie. Potrzebuję korygowania poczucia winy, które, jak wspomniałam - jest jakąś idée fixe moich emocji. Pewnie coś się jeszcze znajdzie.
Potrzebuję osoby taktownej, kumatej, zaangażowanej, na tyle autentycznej, żeby nie robiła sztucznie usteczek w ciup, wydając z siebie jakieś pesudoprofesjonalne pomruki [miałam usunąć ten fragment, ale zostawiam - taka jestem - nie znoszę pozerskich ludzi], niepopisującej się w momentach totalnie od czapy tym, co wykuła na studiach i fakultetach, bo stanę się jej tworzywem / medium / podestem do autoerotyzmu [i szczerze myślę, że wielu psychoterapeutów ma z tym problem].
Oh yeah. [Masz rację, te dwie cechy akurat szybko lubią dać o sobie znać. To na plus.]
Tak.
Dokładnie.
Jesteś bardzo wnikliwy i świetnie mnie sczytujesz.
Też.
Coś czuję, że spotkam się z dezaprobatą, bo właśnie szlifuję sobie wizerunek idealnego terapeuty, którego jeszcze bardziej kurczowo się uchwycę.
Wiem. I to jest ta trudniejsza część procesu albo spore ryzyko [dla mnie]. O tym kiedy indziej.
Czekaj, z moich rachunków wychodzi, że mentalnie wyjdę na zero, tylko portfel opróżniony. ;D
Może dobrym zagadnieniem do przerobienia jest dystans do specjalistów. Niestety, kontakt terapeutyczny ma to do siebie, że zwykle uruchamia się w nas rola dziecka i pojawiają dekompensacje i przeniesienia. O ile małemu dziecku łatwo zaimponować, dorosły szybko nabędzie jakiegoś, okraszonego złością i poczuciem niesprawiedliwości, dysonansu. Nie wiem, czy dystans do terapeuty jest w ogóle osiągalny i do opanowania czy to raczej mrzonka.
Jasne, że inaczej zareaguje na uwagi krytyczne osoba utulona wewnętrznie, a inaczej z “pozabezpiecznym” stosunkiem do siebie. Dlatego uważam, że tylko delikatny terapeuta nada się na początek.
Ten sam schemat u mnie, przekierowanie na inną ścieżkę, do innej placówki - to było kompletne pudło. W bardzo uporczywych naciskach opisywane było jako przyszłe opus magnum mojej przemiany - tymczasem zawróciło mnie z szarpnięciem w jakieś odmęty z początków mojej drogi, a że wisiał nad nawrotem autorytet “świetnych specjalistów” [dalece na wyrost] - to ta “wznowa” nie chciała odpuścić. O tym w innej wiadomości.
Nie czuj się zobowiązany, niemniej, gdybyś chciał opisać siebie w terapii, byłoby to dla mnie pomocne. Pokutuje u mnie wgrany imperatyw do bycia grzecznym, ułożonym podopiecznym, bo przyuczanie do uległości to był temat grany w moim środowisku. Protest przeciwko czemuś, co jest dla mnie obce - i tej postawie chcę dawać wyraz, tę część osobowości wspierać - generuje impulsy lękowe, lęki anihilacyjne.
@Johnny, bardzo dziękuję za dodatkowy post w temacie - nie będę się drobiazgowo odnosić do każdego podpunktu, ale to garść naprawdę fajnych, pomocnych informacji. Wydrukuję sobie tę listę.
Rozumiem, obejrzałam video. Wobec tego zadowolę się w pełni chociaż empatią poznawczą. Gdybym jednak widziała, że terapeuta bardzo wyraźnie blokuje empatyzowanie, by siebie chronić albo jest uśmiechnięty podczas snucia relacji z trudnego wydarzenia [zaliczyłam taką reakcję], poczułabym się źle.
Polecasz jakieś konkretne, sprawdzone techniki czy coś “autorskiego” lub zmodyfikowanego pod własnym kątem?
Chętnie dowiem się, co Tobie pomaga/-ło, jeżeli tylko odczuwasz chęć się tym dzielić.
Bo wydaje mi się, że jestem dość przyzwyczajona do wglądów. Może się mylę.. Do samotności, ciszy, ciemności - wszystkiego, co wydobywa na zewnątrz to, co zacienione. Generalnie, nie ma we mnie strachu przed sobą. Całkiem przepadam za własnym towarzystwem. Lubię się wsłuchać w ‘prawdę’ na swój temat. Potrafię dotknąć bólu w sobie. Ale są rzeczy, które nie zmieniają się od dawna - jak łatwo przebodźcowujący się system nerwowy, pewne stare przymusy, które prawdopodobnie mają jakieś baardzo odległe i głębokie obwarowanie. Próbowałam dialogować o bezsensie niektórych z nich. Serio, robiłam sobie takie sesje z desperacji, podczas których rozłupywałam wszystko na mniejsze cząstki, żeby wyłożyć czarno na białym, jak głupie to jest, jak ciągnące mnie w dół, hibernujące na pewnej pozycji. Tutaj panuje jakaś sztywność u mnie.
Może, gdy roztopią się na terapii inne blokady, okalające jakiś grubszy temat, dowiem się, po co to jest.
Myślę również, że w następstwie niektórych ekstremalnych przeżyć trudno jest oddzielić z całą pewnością “wsłuchiwanie się” w siebie od zwykłej dysocjacji, zapadania się do wewnątrz.
Zgoda, z tym zastrzeżeniem, że mamy coś takiego, jak “korektywne doświadczenie emocjonalne” - które jest takim, jednak “egzogennym” mechanizmem leczenia, moim zdaniem - nie do przecenienia. Osoba potrzebująca nadpisuje doświadczenia, asymilując - zgapiając od terapeuty odpowiednio skalibrowane reakcje emocjonalne na własne treści. Profil psychoterapeuty ma tu niebagatelne znaczenie.
Rzecz jasna, istnieje multum takich “pacjentów”. Myślę jednak, że nie każdy może sobie pomóc. Czasem zostaje jedynie psychologiczna “medycyna paliatywna”.
Gdzieś mi majta w głowie pytanie, gdzie przebiega granica osobniczych standardów w zmianie siebie - zarówno obiektywnie rozumianych, jak i subiektywnych. Czy psychika daje się dowolnie przemeblować? Moim zdaniem - niestety, nie jest projektem.
Jestem zwolennikiem pracy w transie, który jest sposobem na bezpośredni kontakt z podświadomością na takich poziomach, gdzie jest możliwe uwalnianie rzeczy mocno schowanych, docieranie do sedna swojego oprogramowania bazowego i przeprogramowywanie się.
To dobrze, choc jest to dopiero pierwszy maly krok. Druga sprawa, to pytanie o naturę Twojej ciszy, a raczej Twojej postawy w niej. Te bywają różne, niektóre są bardzo korzystne a inne przeciwnie.
Jeśli chodzi o nadwrażliwość na bodźce, może trzeba po prostu zadbać o higienę. Wyciąć to, co Ci nie służy i nauczyć się odpoczywać w odpowiedni dla siebie sposób?
Duży błąd w postawie, sama sobie dokładasz. Nic nie jest glupie, jest dokladnie odzwierciedleniem zaistnialych okoliczności, jest logiczne i sensowne a na jakimś etapie Twojego życia Cię chroniło.
Teraz Ci przeszkadza, dlatego chcesz to zmienić. To się nazywa rozwój.
Nie rozumiem tego toku myślowego, przecież to są diametralnie inne rzeczy.
Wsłuchiwanie się jest przybliżaniem, poznawaniem, dysocjacja jest oddalaniem, separacją.
Co to za pomysły z tym empatycznym terapeutą?
Po co Ci jego współodczuwanie?
To jest dobre w bliskiej relacji, Tobie potrzebny jest fachowiec, który będzie umiał Cię poprowadzić, da Ci poczucie bezpieczeństwa. Chyba o nie Ci chodzi.
Empatyczny terapeuta po kilkudziesięciu pacjentach sam będzie potrzebował pomocy.
Terapia to droga poprzez intelekt, rozum, którymi próbujemy się kontaktować z podświadomością. Kontakt w kierunku z zewnątrz do środka.
Trans to droga serca, te dwie rzeczy są zupełnie inne. W trasie wchodzisz bezpośrednio na głębię.
Moje oczekiwania wobec terapeuty były następujące - umiejętność zadawania dobrych pytań, proste i logiczne wyjaśnienia, danie narzędzi do samodzielnej pracy. Osobowość terapeuty jest oczywiście bardzo ważna (tak jak w przypadku doboru przyjaciół), dlatego tutaj zdałam się na osobisty, wewnętrzny radar. Równocześnie nie ukrywam, że lubię konkret i skuteczność, więc nie wyobrażam sobie “terapii gadanej” przez długie miesiące czy lata. Lubię efekt, po inżyniersku, w pracy, w życiu, więc jeśli coś nie przynosi efektu, to się przy tym nie upieram. Terapeutka była mi potrzebna aby podsunąć myśl czego mogę spróbować żeby sobie pomóc, żeby realnie zmienić moje życie. Koncept tzw “wsparcia” rozumianego w polskiej tradycji, czyli idziesz do kogoś wylewać frustracje, wyżalać się, wypłakać i najważniejsze - w koło mielić o tym samym, kompletnie do mnie nie przemawia. Ale ludzie są oczywiście różni, więc to tylko moje preferencje. Wylanie z siebie do kogoś trudnych emocji chwilowo być może ulży, ale nie zastąpi rzetelnej, systematycznej pracy. A pracę tę zawsze musimy wykonać sami. Terapeuta był więc dla mnie dobrym duchem i cheerleaderem
Swego czasu na jednym forum skupiającym głównie życiowych przegrywów, zjebów, inceli i mizoginów uknułem teorię, że posiadanie szeregu odrealnionych wymagań dotyczących potencjalnej partnerki może być strategią unikania bliskości. Coś na zasadzie - “ja tak naprawdę bardzo chciałbym się związać, ale przecież żadna kobieta do związku się nie nadaje, nie spełnia moich oczywistych wymagań”.
Zastanów się czy podobnej funkcji może u Ciebie nie pełnić tworzenie wzoru idealnego terapeuty, który - podobnie jak tzw. himalajka - nie występuje w przyrodzie. Tu byłoby to “nikt nie jest w stanie mi pomóc, więc nie warto sięgać po pomoc”.
Oczywiście to tylko jedna z hipotez, niekoniecznie trafna.
Sam “lubiłem” myśleć o swoich problemach, że są wyjątkowe, nierozwiązywalne i wymagają od terapeuty gigantycznych wprost umiejętności, ogromnej wiedzy teoretycznej. Oczywiście nie miało to nic wspólnego z prawdą - były dosyć typowe, powtarzalne. Potrzebowałem głównie cudzej życzliwej obecności.
Potrafimy być bardzo narcystyczni w swoim cierpieniu.
Wiele osób (w tym piszący te słowa) miało za sobą etap idealizowania terapeuty.
Szukanie idealnego terapeuty to tak naprawdę poszukiwania idealnego rodzica.
Poszukiwanie idealnego rodzica to tak naprawdę poszukiwanie opieki, wypadkowa braku umiejętności regulowania własnych emocji, samoukojenia. Szukanie kogoś, kto będzie nas koił, kto się nami zajmie, kto weźmie za nas odpowiedzialność.
To całkowicie normalne pragnienie osób zaczynających terapię - gdybyśmy to umieli to terapia nie byłaby potrzebna, ona nas m.in. tego uczy. Mało kto dostał od rodziców służącą mu instrukcję jak postępować z własnymi emocjami.
Jeśli nie trafisz na kompletnego partacza to wyjdziesz na plus. To, co zostanie schrzanione (a każdy terapeuta coś schrzani) wyprostujesz (lub nie ) już we własnym zakresie.
Terapeutyczna jest sama więź - myślę, że dystans jest wręcz niewskazany. Chyba, że masz na myśli “zdrowy” dystans, poszanowanie cudzej autonomii i odrębności. Dobry terapeuta sam Cię delikatnie “odepchnie”, gdy będziesz chciała się do niego niezdrowo przykleić.
Terapia uczy bycia blisko, ale jest to oczywiście specyficzna bliskość - bo mało który terapeuta mówi cokolwiek o sobie (co osobiście uważam za głupie i antyterapeutyczne).
Na pierwszej terapii byłem po prostu prymusem, dobrym uczniem, który bardzo chciał zaimponować terapeutce i udowodnić, że zasługuje na jej sympatię i aprobatę. Bardzo chciałem być jej ulubionym pacjentem, byłem zazdrosny o innych pacjentów, o poświęcaną im uwagę. Dużo czytałem i “błyszczałem” na sesjach, przedstawiałem autodiagnozy w oparciu o przeczytane książki, no cyrk na kółkach. Terapeutka była starsza ode mnie o jakieś 15 lat, dosyć podobna fizycznie do mojej matki - możliwe, że coś mi się wtedy zlewało z nią, już dokładnie nie pamiętam. Pod koniec nie umiałem wnieść złości na nią na terapię (pierdoliła straszne farmazony, denerwowało mnie to, a byłem nauczony, że złość = koniec relacji) i po prostu ją nagle przerwałem.
Na drugiej funkcjonowałem już inaczej, byłem dojrzalszy i zrezygnowany szukaniem idealnej terapeutki. Nieco mniej mi zależało. Spodobało mi się jak na pierwszej sesji powiedziała mi “tu nie będzie żadnego czary mary, mis tybetańskich, gongów i ustawień hellingerowskich, będziemy po prostu uczyć się tworzyć zwyczajne, bliskie relacje”. Tu już częściej mówiłem “wkurzyła mnie Pani ostatnio tym i tym”, ona to przyjmowała, rozmawialiśmy o tym - nauczyła mnie, że można się złościć i nie tracić więzi (ja naprawdę myślałem, że ktoś, kto bierze ode mnie pieniądze za sesję może mnie wyrzucić z terapii). Czasem sam proponowałem jej jakieś książki do czytania, bo byłem mocno otrzaskany teoretycznie (mimo, że sfera emocjonalna leżała i kwiczała). No ogólnie było bardzo zwyczajnie. Miała do mnie masę cierpliwości, potrafiła do mnie dotrzeć. Bardzo mnie urealniała, nauczyła tego, że bliskość nie jest zagrażająca (przejawiałem w swoich relacjach styl unikający). Dzięki małej różnicy wieku nasze sesje często miały charakter dyskusji. Lubiłem ją, mam nadzieję, że dobrze się jej wiedzie w życiu.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z tym zdaniem.
Tzn. nie wiem jak jest z koleżanką @zodiac, ale ja z pewnością tych odpowiedzi w sobie nie miałem i potrzebowałem zarówno wielu lektur, podcastów, jak i relacji terapeutycznych.
Ludzie mają jednak ograniczoną zdolność do obiektywnej samooceny. Emocje, obrony psychiczne i wyuczone narracje zniekształcają to, co wiemy o sobie. I myślę, że jest to normalne — nikt nie jest neutralnym obserwatorem własnego umysłu.
Poza tym mechanizmy takie jak zaprzeczenie, racjonalizacja, projekcja czy wyparcie sprawiają, że istotne informacje mogą być poza zasięgiem świadomego wglądu. Terapeuta może pomóc nam je rozpoznać i zrozumieć - jest (a przynajmniej powinien być) w tym zakresie przecież wyedukowany.
Inny człowiek (terapeuta, kołcz czy kumaty przyjaciel) często widzi wzorce, których my nie dostrzegamy, np. osoba, która nie zauważa, że ciągle wybiera podobnych partnerów — ktoś zewnętrzny może zobaczyć powtarzalny wzorzec szybciej.
Traumatyczne wydarzenia mogą być często zepchnięte poza świadomą pamięć lub zniekształcone - sama wola „odkrycia siebie” nie zawsze wystarczy, czasem potrzebna jest bezpieczna pomoc, żeby to przepracować.
Czasem też wiemy co należy zrobić (np. że trzeba odejść z toksycznego związku), ale brak umiejętności, zasobów emocjonalnych lub praktycznego planu uniemożliwia nam działanie. Terapia może pomóc przejść od wiedzy do działania - takie przynajmniej są moje doświadczenia.
Wszystko brzmi fajnie jako idea, ale realnie trauma i mechanizmy obronne bardzo ograniczają dostęp do części siebie — dlatego moim zdaniem warto łączyć introspekcję z fachową pomocą. Także dlatego, że trwa to krócej - samodzielna praca może być rozciągnięta na całe lata, a przecież kiedyś trzeba żyć.
Rozumiem Twoje podejście, bo sam też tak lubię, ale jest pewna gama emocji, które wymagają przeżycia, zmetabolizowania - głównie właśnie w sytuacjach, gdy doświadczyliśmy jakiejś traumy, ale tyczy się to także np. żałoby.
Tu terapeuta po prostu asystuje nam w przeżywaniu smutku, żalu czy złości i czasem to po prostu musi trwać, żeby “układ” się oczyścił.
Z emocjami jest po prostu różnie - niektóre są dla nas informacją, że trzeba coś zmienić w naszym otoczeniu (np. zakończyć nieudany związek, wyjść z jakiejś relacji czy zmienić pracę), a niektóre trzeba po prostu przyjąć i przetworzyć - bo są reakcją na to, co nam się kiedyś przydarzyło, a co przekroczyło nasze możliwości w danym momencie (tak działa właśnie trauma).
@zodiac , trochę myślałem nad tym co napisałaś i napisze szczerze. Mam nadzieję że się nie obrazisz.
Za bardzo się tym intelektualnie jebiesz, że odnoszę wrażenie, że cały ten proces jest przygotowywanie do przygotowania. Widzę kilka błędów i zagrożeń w twoim podejściu.
Brzmisz jak ktoś, kto odrobił lekcje z teorii, ale jeszcze nie przeszedł przez brudną część praktyki, gdzie trzeba się naprawdę rozpaść, żeby się poskładać bez starych mechanizmów. To mówienie o emocjach, a nie ich doświadczanie. Dopóki nie czuje się realnego bólu rozpadu narracji, w którym maska “ogarnięcia” po prostu pęka i pojawiają się surowe emocje, nie można ruszyć dalej. Dlaczego to piszę?
Masz wysoki poziom samoświadomości poznawczej, znasz język terapii, potrafisz opisać swoje wzorce i czego chcesz od terapeuty. Ale to właśnie bywa maską kontroli. Kiedy ktoś boi się chaosu emocji, próbuje go zapanować przez intelektualizację i perfekcyjne warunki do “bezpiecznej” terapii. Problem w tym, że prawdziwa zmiana nie dzieje się w bezpiecznych ramach, tylko w momentach, gdy te ramy pękają.
Chcesz autentycznego kontaktu, ale jednocześnie budujesz warunki, w których żadna relacja nie ma prawa się wydarzyć, bo terapeuta musi spełnić idealny zestaw cech. To pachnie lękiem przed bliskością pod przykrywką wysokich standardów. “Nie chcę, żeby mnie zawiedli, więc ustawiam poprzeczkę tam, gdzie nikt nie doskoczy.” Wtedy rozczarowanie można nazwać brakiem profesjonalizmu terapeuty, a nie strachem przed zależnością.
IMO widać też pewien dług z dzieciństwa. Tęsknota za emocjonalną obecnością i jednoczesna nieufność wobec autorytetów. Dlatego chcesz kogoś “obok”, nie “nad”? Czy w tle nie jest pragnienie opieki i przerażenie nią zarazem? “Zbliż się… ale nie za bardzo, bo mnie zranisz”. Trochę mi to pachnie stylem lękowo-unikajacym.
Twoj intelektualizm nie jest czasem twoja klatką, której się trzymasz i boisz się co się stanie jak ją otworzysz i ją opuścisz? Wtedy już nie będzie kogo obwiniać za swoje zranienia.
Ogólnie piszę ze swojej perspetktywy, bo sam przechodziłem ten proces i dalej mam tendencje do rozbijania rzeczy na czynniki pierwsze, ale wtedy już wiem, że to zakamuflowany mechanizm kompensujący. Trzeba to zaakceptować jako nierozerwalną część siebi i po czasie nadpisywać ten kod linijka po linijce.
Potraktowałeś moją uwagę tak, jakbym napisał że wystarczy chcieć i samo się zrobi. Polemizujesz twierdząc, że nie zawsze da się samemu, że z pomocą lepiej.
Tyle, że w mojej odpowiedzi nie podważałem sensu korzystania z pomocy, a praca samemu nie oznacza bezczynności i czekania, tylko pracę właśnie. Zresztą, jedno nie wyklucza drugiego a wręcz powinno być skorelowane. Różnymi drogami można do celu, ważne żeby ich próbować i sprawdzać na bieżąco efekty w realnym życiu.
Inaczej, można się zagrzebać w intelektualizowaniu i gromadzeniu wiedzy, ale bez postępów na zewnątrz.
Może uwagi dotyczyły konkretnej sytuacji i konkretnego pytania. Ty, @Johnny, podpinasz pod to różne sytuacje. Też takie, w których oczywistym jest, że potrzeba interwencji z zewnątrz. Nie o tym pisałem.
Drodzy, znikam na jakiś czas z forum. Nie potrafię określić, na jak długo. Coś mi się wydarzyło w życiu, nie mam pojęcia, czy potrafię tu “usiedzieć”. Cierpię. Być może napiszę jeszcze ostatnią wiadomość z reakcją / dopowiedzeniami na wniesione przez Was uwagi, być może nie - zobaczy się. Dziękuję Wam za wszystkie wpisy. Trzymajcie się ciepło!
Terapeuta prowadził mnie przez proces spotkania z wewnętrznym dzieckiem. Krok po kroku. Na końcu tego procesu, jak wszyscy wiemy, jest odszukanie w sobie figury rodzica. Dorosłego, który otacza opieką, miłością, zrozumieniem, akceptacją wewnętrzne dziecko. Przeżycie i zrozumienie tego procesu pozwoliło mi później wielokrotnie, samodzielnie go powtarzać, już bez udziału terapeuty. I to w moim przypadku okazało się niezwykle skuteczne narzędzie.
Mnie, podobnie jak Tobie Piotrze, pomogła świadomość, że nie jestem jakimś wyjątkowym egzemplarzem, a traumy, które w sobie noszę są dość powszechne. To z kolei sprawiło, że dokonałam podziału wszystkich trudnych sytuacji jakie znam na rzeczy ostateczne, ktorych zmienić nie mogę (śmierć bliskiej osoby, nieuleczalna choroba) i całą resztę, nad którą można pracować. No a skoro można pracować, to terapia wydała mi się dobrym wyborem.
Życzliwa obecność jest niezwykle potrzebna w momencie gdy dotykają nas właśnie te zdarzenia ostateczne. Nie potrzeba wtedy nic mówić, druga osoba, jej kojąca obecność jest ogromnym darem. Dlatego mamy naszych Bliskich, służymy sobie wzajemnie. Terapeutę natomiast można “wykorzystać “ jako źródło wiedzy. Dla mnie był przewodnikiem w procesie. I jak już wspomniałam - potrafił zadawać niekomfortowe dla mnie pytania. Dla mojej “zakutej” głowy te pytania były genialnym ćwiczeniem.